po
kliknięciu myszką na zdjęciu uruchomi się strona z
biogramem (jeżeli został dostarczony)
|
LUBLIN

Artur
Kotyra
ŁĘCZNA

Zbigniew
Gruca
|
Panorama
obozu. Stan dzisiejszy jednostki wojskowej w Budowie. Wybudowali
ją Niemcy w 1936 roku i był to ośrodek szkoleniowy młodej
kadry partyjnej NSDAP. Była to tak zwana Twierdza Zakonna nad
Jeziorem Krosino (Ordensburg am Krossinsee). No,
no! Gdyby nie te wspomnienia.

foto:
Maciej Leszczełowski
Baraki,
gdzie umieszczono żołnierzy kompanii specjalnej. Wybudowano je
w latach trzydziestych, a w 1939 roku przetrzymywanych było 75
polskich jeńców wojennych.


foto:
Maciej Leszczełowski
*
* *

(kliknij
na obrazku aby powiększyć)
Archiwalne,
poufne dokumenty dotyczące powołania obozu.
 |

Krótka historia jednostki wojskowej w Budowie – prezentacja multimedialna.
Materiał ten został przygotowany na potrzeby II Zjazdu Ogólnopolskiego
Stowarzyszenia Represjonowanych w Specjalnych Obozach Wojskowych. Łódź, 12
września. |
(format flv /
16 Mb |
|
HISTORIA
KOŁEM SIĘ TOCZY
Zastanawiające
jest, jak bardzo kolejne scenariusze powoływania kompanii
specjalnych w jednostce wojskowej w Budowie pasują do historii
internowania działaczy „Solidarności” w Wojskowych
Obozach Specjalnych powoływanych w 1982 roku na terenie całego
kraju.
GRUDZIEŃ
1970
Pierwszy zaciąg niepokornych w Budowie
Po
krwawym stłumieniu robotniczych protestów na Wybrzeżu w
grudniu 1970 roku władze podjęły działania mające na celu
zapobieżenie dalszym niepokojom społecznym. Okazuje się, że
jedną z metod było powoływanie młodych uczestników zajść
w Trójmieście do dwuletniej służby wojskowej.
Tacy
żołnierze zostali wcieleni do 36 pułku artylerii z Budowa, co
dobrze pamięta pan Antoni Sarnowski:
„W 1970 roku, kiedy byłem
szefem baterii dowodzenia, do kompani przybyło 26 żołnierzy z
Trójmiasta, których wcielono do wojska za uczestnictwo w
wypadkach w Gdańsku. Były to osoby, które korzystając z
zamieszania demolowały sklepy i dopuszczały się innych aktów
wandalizmu. Zamiast skierować ich do więzienia, powołano ich
do wojska. Niektórzy z tych żołnierzy przyznawali się nawet
do chuligańskich zachowań podczas wypadków grudniowych. Gdańscy
żołnierze uczestniczyli w normalnym szkoleniu, tak jak inni żołnierze.
Byli w różnym wieku, niektórzy mieli nawet 28 lat. Niekiedy
sprawiali drobne kłopoty wychowawcze, ale gdybym miał iść na
wojnę, to chciałbym iść właśnie z nimi. To był typ ludzi
do tańca i do różańca”.
Czy
byli to rzeczywiście tylko chuligani, czy też powoływano do
wojska demonstrantów
i uczestników strajków?
CZERWIEC 1976
„Kompania polowa” w Budowie
24
czerwca 1976 roku premier Piotr Jaroszewicz w wystąpieniu
sejmowym przedstawił projekt drastycznej podwyżki cen żywności:
mięsa o 69%, masła i serów o 50%, cukru o 100%, ryżu o 150%,
warzyw o 30%. Miały one wejść w życie trzy dni później. Władza
„ludowa” zdawała sobie sprawę z nastrojów ludności
i podjęła gorączkowe przygotowania do pacyfikacji
ewentualnych protestów. Oczekiwano zamieszek w Warszawie, Gdańsku,
Szczecinie, Krakowie oraz na Śląsku, gdzie koncentrowano
znaczne oddziały milicji. Podniesiono gotowość bojową w
jednostkach podległych MSW. Tymczasem największe wystąpienia
miały miejsce w Radomiu, co niewątpliwie było niespodzianką
dla władz. Zupełnie nieznanym jest fakt prewencyjnego powoływania
na ćwiczenia wojskowe osób podejrzewanych o niechęć do władz,
których listy sporządzano w wielkich zakładach pracy i na
uczelniach. Byli to między innymi uczestnicy protestów w marcu
1968 i grudniu 1970 roku. Niepokorni włączani byli w skład
tak zwanych „kompanii polowych”, składających się
w znacznym stopniu z byłych pensjonariuszy zakładów karnych.
Była to wyrafinowana forma prewencyjnej represji.
Na
podstawie wspomnień pana Andrzeja Soleckiego, który odbył miesięczną służbę w
„kompanii polowej” przy jednostce 1013 (68 pułk czołgów
średnich) w Budowie. W poczet niepokornych został przez władze
zaliczony ze względu na udział w studenckich protestach w
marcu 1968 roku. Jego długą i barwną relację publikowała
paryska „Kultura” w 1976 roku.
14
czerwca 1976 roku Andrzej Sołecki otrzymał wezwanie do WKU
,,w celu uzupełnienia ewidencji''. Po jego przybyciu okazało
się, że chodzi o powołanie na miesięczne ćwiczenia w JW
1013 w Budowie. Karta powołania była przygotowana wcześniej,
a wszelkie próby odwołania się od takiej nagłej decyzji
spaliły na panewce. Pan Sołecki domyślał przyczyny takich ćwiczeń:
„Wychodząc usłyszałem, jak jakiś starszy mężczyzna tłumaczy
komendantowi WKU, że od czterdziestego któregoś roku nie był
w wojsku, że ma chore nerki i opiekuje się chorym wnukiem, więc
nie ma sensu, by teraz właśnie jego wzywano na te ćwiczenia.
Załatwiono go podobnie jak i mnie: ,,Przykro nam, życzymy szczęścia”.
Dopiero wtedy (last not least) wpadło mi do głowy, że
wcielenia te mogą spełniać rolę prewencyjnego izolowania tzw
,,niewygodnych” osób. Koncepcja ta współgrała z
informacjami o wstrzymaniu w MO urlopów od maja, powiększeniu
naboru i podwyżce pensji w tej instytucji oraz z rozsiewaną od
co najmniej pół roku lawiną plotek o zamierzonych podwyżkach
cen. Ostatni kontakt z wrocławską WKU miałem następnego
dnia, w Boże Ciało, gdy żołnierz z WKU przywiózł mi do
domu informację jak do owego Budowa dojechać (widocznie
przestało to być ściśle tajne w środę wieczorem).
[…]Przypuszczam, że kandydatów do izolowania wybierano
następująco: informatorzy we wszystkich większych zakładach
pracy (zaryzykowałbym próbę sprecyzowania tego: w zakładach
liczących ponad pięciuset zatrudnionych) sporządzili lokalne
listy, które w MO uzupełniono nazwiskami wszystkich byłych więźniów
o dłuższych wyrokach, a otrzymany spis przekazano do MON-u.
Zapewne dlatego wraz z zakładami przemysłowymi wzięto pod
opiekę Politechnikę Wrocławską […]
Moich przyszłych kolegów spotkałem w jednostce na sali
gimnastycznej w sobotę rano 19 czerwca. Niewyspani, niektórzy
nieco pijani, nastrój typu ,,licytacja brydżowa o czwartej nad
ranem'' i ,,jakoś to będzie”. Rozdrażnienie wyładowywało
się w publicznym wysławianiu poglądów odmiennych niż te z
artykułów wstępnych naszych gazet i w rozważaniach na temat
,,co z nami zrobią w tej przechowalni”. Termin
,,przechowalnia” był używany powszechnie. Wielu obecnych
wcześniej niż ja wpadło na tę interpretację powołania ich
do wojska. Na przykład grupa stoczniowców ze Szczecina od początku
nie miała w tej kwestii wątpliwości. Wezwano tam do WKU
jednocześnie kilkanaście osób ze stoczniowych komitetów
strajkowych (strajki z grudnia 70 i stycznia 71 roku) a po
powrocie do Stoczni dowiedzieli się, że ich pozostali koledzy
z komitetów są wezwani na następny dzień”[iii].
Pobyt
w Budowie zaczął się od obowiązkowej wizyty u fryzjera,
podczas której doszło do przepychanki, gdyż nie wszyscy od
razu godzili się na ostrzyżenie na „zero”. Później
przez kilka dni odbywały się dość bezsensowne rozmowy
indywidualne.
„Po umundurowaniu nas (mundur polowy - dres spełniający rolę
piżamy - drobiazgi) zrobiono zbiórkę, na której odczytano
rozkaz ministra MON z 8 czerwca 1976 roku (antydatowany?).
Oczywiście ,,patriotyczny obowiązek”, ale także po
dziesięciodniowym okresie przygotowawczym ,,prace inżynieryjno-saperskie
na poligonie w wymiarze 10 godzin dziennie” jak i ,,o
nastrojach wśród wojska składać raporty codziennie”.
Resztę dnia spędziliśmy na salach (28-osobowych), jedyny
godny zapamiętania akcent to uzbrojeni strażnicy stojący przy
wyjściach z korytarzy na schody. […] Następnego dnia, w
niedzielę zawieziono nas na poligon, gdzie w obozie rozbitym
nad jeziorkiem mieliśmy zostać do 26 lipca”[iv].
Domyślam
się, że obóz zorganizowano gdzieś na poligonie drawskim. W
„kompanii polowej” było 164 żołnierzy, w tym 68
kryminalistów po wyrokach sądowych. W każdym namiocie działał
prawdopodobnie jeden informator. Kolejny cytat wyjaśnia powody
powoływania na tego rodzaju „ćwiczenia” osób bez
przeszłości kryminalnej:
„Znakomita większość zgromadzonych uważała, że zna
powody, dla których przysłano ich tu (członkowie komitetów
strajkowych strajków: obu stoczni szczecińskich, stoczni gdańskiej,
kombinatu chemicznego w Policach, zakładów włókienniczych w
Szczecinie, Łodzi, Zgierzu i Aleksandrowie Łódzkim - strajki
z lat 1970-1974; członkowie rad zakładowych związków
zawodowych, którym zdarzyło się sprzeciwić się decyzjom
dyrekcji - technik i pracownik PKP; tacy, co wystąpili z Partii
- włókniarz i technik; złożyli skargę na posła - technik;
uczestnictwo w pielgrzymce do Częstochowy - pracownik naukowy;
członek komitetu wydziałowego z marca 1968 - to ja)”
Komendantem
obozu był kapitan Marian G., a jego zastępcą do spraw
politycznych kapitan Maciej K. Kilka osób wezwano do jednostki
dzień wcześniej i powiadomiono, że będą dowódcami drużyn
złożonych z ,,elementu niepewnego społecznie i
politycznie”. Po drugiej stronie jeziora rozlokowany był
drugi podobny obóz z jednostki wojskowej w Czarnym. Andrzej Sołecki
ciekawie opisuje żołnierzy kompanii polowej, którzy mieli za
sobą kryminalną przeszłość i ich stosunek do pozostałych:
,,Kryminaliści, w większości
recydywiści, stanowili jedyną, od początku zwartą grupę i
narzucali ton całości. Należało zresztą tego oczekiwać.
Byli przeważnie wytatuowani na całej powierzchni (napisy: Aj
lov ju, Dajana, love, Królewskie dziecię, tylko dla Pań;
imiona dziewczyn; miejscowości i daty; dystynkcje oficerskie na
ramieniu oznaczające długość pobytu w więzieniu; rysunki:
zwierzęta, paszcze, twarze, anioły, Matka Boska z Dzieciątkiem,
meandry, kotwice, skomplikowana wieloosobowa poza seksualna, kat
z toporem. Kolory: ciemnoniebieski - przeważnie ołówek
kopiowy i czerwonawy - domieszka cegły. Ponadto kropki i
gwiazdki na twarzy - znaki git-ludzi). Wielu z nich miało od
kilkunastu do kilkudziesięciu blizn na przegubach i na brzuchu
(sznyty). Posługiwali się mieszanką polskiego i grypsery
obfitującej w przekleństwa - około dwóch na jedno zdanie.
(znaczna część obecnych akceptowała ten język i chętnie się
go uczyła). Przy nieznanych sobie ludziach unikali tematów więziennych.
Pili znacznie mniej niż obecni tam robotnicy. Członkowie tej
grupy - poza paru wyjątkami - zachowywali się w pełni koleżeńsko
i lojalnie względem pozostałych. Okazywana im pierwotnie
rezerwa podszyta strachem i pogardą stopniowo zanikała gdy
okazywało się, że innym nie grozi z ich strony agresja
fizyczna, kradzieże czy donosy. Nie słyszałem też
najmniejszych skarg ani ze strony komendy ani pozostałych
internowanych na ich postawę przy pracy na poligonie”.
Do
pewnych perturbacji doszło w związku z koniecznością złożenia
przysięgi, przez żołnierzy, którzy na te ćwiczenia trafili
do wojska po raz pierwszy. Jeden z nich, Karol Głogowski napisał
raport do dowódcy jednostki, który przytaczam w całości za
artykułem Andrzeja Sołeckiego:
„Dowódca JW 1013
W skardze z dnia 18 czerwca br. skierowanej do Komendanta Wojskowej
Komendy Uzupełnień w Łodzi wyraziłem przekonanie, że powołanie
mnie na ćwiczenia wojskowe w czasie od 19 czerwca (do 26 lipca)
br. wynikało z podjętej przez władze akcji prewencyjnej
izolacji społecznej m.in. mojej osoby w okresie wprowadzania w
życie zamierzonej podwyżki cen na niektóre artykuły spożywcze.
To moje przekonanie znalazło pełne potwierdzenie po przybyciu
do tutejszej jednostki w fakcie zgromadzenia w tzw. kompanii
polowej, której jestem członkiem, wielu dziesiątek osób, w
odniesieniu do których da się zastosować - oczywiście z
pewnego punktu widzenia - określenie, że jest to tzw.
,,element społecznie niepewny”, a może nawet „społecznie
niebezpieczny”.
W tych warunkach nie mogę uznać swojej obecności w tej kompanii
za spełnianie zaszczytnego obowiązku jakim jest służba
wojskowa w rozumieniu art. 92 Konstytucji PRL oraz ustawy o
powszechnym obowiązku obrony Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej,
z dnia 21 listopada 1967r. Obóz wojskowy, w którym przebywam
od 20 czerwca br. aczkolwiek jest prowadzony i nadzorowany przez
władze wojskowe w sposób im właściwy, w moim odczuciu jest
po prostu obozem dla internowanych, a mój w nim pobyt jest
obecnością osoby internowanej.
W tej sytuacji uważam, że wymaganie ode mnie złożenia w dniu
2-ego bm. tak uroczystego i zasadniczego ślubowania, jakim jest
przysięga wojskowa, jest żądaniem kolidującym z honorem
Wojska Polskiego, którego to honoru i godności, zgodnie z rotą
przysięgi, zobowiązany jestem jako żołnierz strzec. Biorąc
pod uwagę powyższe okoliczności czuję się moralnie
uprawniony do wystąpienia z wnioskiem o zwolnienie mnie z obowiązku
złożenia przysięgi wojskowej w dniu 2 lipca br., gdyż obowiązek
dokonania tego aktu w takich warunkach jak podane, będę
traktował jako działanie w stanie wyższej konieczności.
Karol Głogowski”
Okazuje
się, że zasadniczym zadaniem żołnierzy kompanii polowej było
gaszenie stale wybuchających pożarów lasu, z których większość
była wywoływana przez pociski strzelających pododdziałów
wojska. Była to czynność bardzo niebezpieczna, w końcu żołnierze
zaczęli odmawiać wyjazdu na tego rodzaju akcje gaśnicze. Co
ciekawe, bunt nie miał żadnych konsekwencji. Później
przyszedł czas na prace inżynieryjne, które nie układały się
jednak w jakąś sensowną całość. Zachowanie komendanta wywoływało
oburzenie niektórych żołnierzy. Przychodził na apel półnagi
i w tenisówkach, wydawał rozkazy leżąc przed telewizorem.
Andrzej Sołecki twierdzi, że ostatnie dni zgrupowania wypełnione
były pijaństwem kadry, do którego włączyła się znaczna część
żołnierzy.
W
świetle powyższych faktów pompatyczne uroczystości w
jednostce na zakończenie „ćwiczeń” wyglądały
groteskowo. Żołnierze wytrzymali wywody o „podniosłym
patriotycznym obowiązku”, ale kiedy ze śmiertelną powagą
wygłoszono słowa o konieczności ,,zwiększania zdolności
bojowej w czasie, gdy NATO intensywnie się dozbraja'', ponad
trzystu żołnierzy gruchnęło niepowstrzymanym śmiechem.
Rezerwistów rozwieziono małymi grupami na różne dworce
kolejowe w miejscowościach, w których roiło się od milicji i
WSW.
***
Powyższy
tekst (z niewielkimi skrótami) jest fragmentem książki pod
tytułem „Od nazistowskiej twierdzy do polskich koszar”
podtytuł: „Historia obiektu w Budowie koło Złocieńca”
autorstwa Rolfa Sawinski i Jarosława Leszczełowskiego.
Publikacja ukazała się w sierpniu 2008 roku.
Leszek
Jaranowski
Kultura Paryska (nr 11/350, 1976, str.11-34, Paryż)
Andrzej Solecki
Dlaczego nie zostałem
czerwcowym warchołem
„Mam coś dla pana” - powiedział
listonosz, podsunął papierek do podpisania i wręczył mi wezwanie. Miałem
stawić się w WKU (Wojskowej Komendzie Uzupełnień) za cztery dni, w
poniedziałek 14.6 o 8.15. „W celu uzupełnienia ewidencji”. No trudno, niech
uzupełniają.
Gdy pojawiłem się w poniedziałek przed biurkiem pana kapitana dowiedziałem
się, że „ewidencją” jest jednostka wojskowa 1013 w Budowie Koszalińskim i ma
zostać uzupełniona mną na czas od 22.6 do 26.7 br. Pan kapitan wręczył mi
kartę wcielenia do jednostki i nie robił nadziei, by można było przełożyć to
powołanie na inny termin. „To nie od nas zależy”. Gdy nieco oszołomiony
wychodziłem po dziesięciu minutach z urzędu, do mojej świadomości dotarło, że
dwa momenty odróżniały tę rozmowę od uprzednich kontaktów z władzami
wojskowymi. Po pierwsze: karta wcielenia była gotowa przed moim przyjściem, a
więc nie brano pod rozwagę, że mogą istnieć ważne przyczyny – służbowe czy
prywatne – uniemożliwiające mi stawienie się w jednostce. Po drugie: mój
rozmówca był uprzejmy i miły; co więcej, gdyby nie był wojskowym, to jego minę
przy pożegnaniu odczytywałbym jednoznacznie jako wyraz zażenowania czy też
zawstydzenia.
Wieczorem zjawił się u mnie – jak to określili domownicy – „jakiś
pułkownik” i zostawił kolejne wezwanie na następny ranek. Naiwnie wyobraziłem
sobe, że widocznie zrozumieli moje argumenty o źle wybranej chwili na wzywanie
mnie na ćwiczenia i są skłonni przesunąć ich termin na później. Gdy jednak we
wtorek rano spotkałem na korytarzu w WKU trzech innych pracowników
Politechniki powtórnie wezwanych w ten sam sposób, zrozumiałem, że wzywającym
mnie przypisałem nadmiar dobrej woli.
Tych trzech nie znałem wcześniej. Jednego z nich wysyłano wraz ze mną do
Budowa. Drugi zaklinał się, że za wszelką cenę załatwi odwołanie („choćbym
miał jechać do ministra”) – jego żona oczekiwała rozwiązania i uważał on za
oczywiste, że WKU musi uwzględnić tę okoliczność. Zaskoczyła mnie obecność
trzeciego z nich – dowiedziałem się, że to dr Sobierajski, dyrektor Pionu do
Spraw Studenckich. Zazwyczaj wojsko zostawało w spokoju osoby na tego typu
stanowiskach.
Po chwili czekania wezwano nas po kolei do pokoju, gdzie niejaki
podpułkownik Surudo odbierał karty wcielenia i wręczał nowe – przyspieszające
wyjazd o 3 dni. Tak więc miałem już za 3 dni – w piątek 18.6 – ruszyć na
poszukiwanie jednostki; w WKU wiedziano tylko, że Budowo Koszalińskie jest
„gdzieś koło Koszalina”.
Tak jak poprzednio, nakaz wyjazdu był już przygotowany, miałem go tylko
odebrać. Spytałem pana podpułkownika, nieco rozdrażniony tym, dlaczego
uniemożliwiają mi planowany od paru miesięcy wyjazd na konferencję naukową
(Letnia Szkoła Topologii Algebraicznej, Gdańsk 10-20.7 br.). Pan podpułkownik
zadał parę pytań na temat znaczenia tej konferencji w mojej pracy, rozumiejąco
pokiwał głową, po czym doradził, by Politechnika wystąpiła o wyreklamowanie
mnie z tych ćwiczeń. „Daję panu, panie doktorze, oficerskie słowo honoru, że
będzie pan na konferencji”. Nową kartę wcielenia i słowo honoru dawał
jednocześnie. Było to pierwsze – lecz bynajmniej nie ostatnie - oficerskie
słowo honoru, które publicznie lub prywatnie dostałem w ciągu następnych 6
tygodni. Za każdym razem było ono gwarancją, że obietnica nie zostanie
spełniona.
Jednak we wtorek jeszcze nie domyślałem się jego wartości i dlatego
następnego dnia pojawiłem się znowu, po raz trzeci, w WKU przynosząc podanie
od władz Politechniki. (Przywiozłem je sam, by skrócić tzw. „drogę służbową”.
Czasu było mało: w czwartek było Boże Ciało, a w piątek miałem wyruszyć z
Wrocławia w kilkusetkilometrową drogę w niezbyt dokładnie oznaczonym
kierunku). Politechnika, dzięki moim naleganiom i dość dwuznacznemu poparciu
dyrektora instytutu (sformułowanie typu „o ile jest to właściwe”) podała w
kilku punktach dlaczego w najbliższym czasie moja obecność jest niezbędna w
instytucie (niezakończona sesja egzaminacyjna, egzaminy wstępne, konferencja)
i proponowała przesunięcie terminu ćwiczeń na okres urlopowy.
Tym razem kazano mi trochę poczekać, po czym po krótkiej naradzie
(podpułkownik, dwóch kapitanów, kapral) oznajmiono mi, że bardzo im przykro
itp., itd. i życzą mi szczęścia w życiu wojskowym. Podpułkownik Surudo znikł
na czas oznajmiania werdyktu, pozostali też robili wrażenie, że chętnie
pozwoliliby komu innemu zawiadomić mnie.
Wychodząc usłyszałem, jak jakiś starszy mężczyzna tłumaczy komendantowi WKU,
że od czterdziestego któregoś roku nie był w wojsku, że ma chore nerki i
opiekuje się chorym wnukiem, więc nie ma sensu by teraz właśnie jego wzywano
na te ćwiczenia. Załatwiono go podobnie jak i mnie: „przykro nam, życzymy
szczęścia”. Dopiero wtedy (last not least) wpadło mi do głowy, że
wcielenia te mogą spełniać rolę prewencyjnego izolowania tzw „niewygodnych”
osób. Koncepcja ta współgrała z informacjami o wstrzymaniu urlopów od maja w
MO, powiększeniu naboru i podwyżce pensji w tej instytucji oraz z rozsiewaną
od co najmniej pół roku lawiną plotek o zamierzonych podwyżkach cen.
Ostatni kontakt z wrocławską WKU miałem następnego dnia, w Boże Ciało, gdy
żołnierz z WKU przywiózł mi do domu informację jak do owego Budowa dojechać
(widocznie przestało to być ściśle tajne w środę wieczorem). Akcja ta
pozwalała oczekiwać sporego bałaganu, który istotnie miał mnie otoczyć od
chwili wejścia na teren jednostki.
Bałagan był typowo wojskowy. Mimo tego jestem przekonany (choć nie mam
dowodów, a poszlaki), że to nie MON a MSW zarządzało tymi „ćwiczeniami” od
samego początku (wcielanie bez możliwości odwołania) do samego końca
(rozprowadzanie na stacje kolejowe w asyście MO i WSW). Przypuszczam, że
kandydatów do izolowania wybierano następująco: informatorzy we wszystkich
większych zakładach pracy (zaryzykowałbym próbę sprecyzowania tego: w
zakładach liczących ponad pięciuset zatrudnionych) sporządzili lokalne listy,
które w MO uzupełniono nazwiskami wszystkich byłych więźniów o dłuższych
wyrokach, a otrzymany spis przekazano do MON-u. Zapewne dlatego wraz z
zakładami przemysłowymi wzięto pod opiekę Politechnikę Wrocławską, chociaż –
tak jak i każda inna polska wyższa uczelnia po zakończeniu zajęć dydaktycznych
– nie mogła ona wywrzeć żadnego wpływu na nastroje społeczne, nawet gdyby
ogłoszono na niej strajk powszechny z podwójną głodówką i hołubcem.
(Spotkałem się i z inną hipotezą mówiącą, że rejestr wezwanych „niepewnych
politycznie” to jeden z pierwszych efektów wykorzystania przez MO
skomputeryzowanych danych – vide akcja „Magister” sprzed paru lat).
Moich przyszłych kolegów spotkałem w jednostce na sali gimnastycznej w
sobotę rano 19.6. Niewyspani, niektórzy nieco pijani, nastrój typu „licytacja
brydżowa o czwartej nad ranem” i „jakoś to będzie”. Rozdrażnienie wyładowywało
się w publicznym wysławianiu poglądów odmiennych niż te z artykułów wstępnych
naszych gazet i w rozważaniach na temat „co z nami zrobią w tej przechowalni”.
Termin „przechowalnia” był używany powszechnie. Wielu obecnych wcześniej niż
ja wpadło na tę interpretację powołania ich do wojska. Na przykład, grupa
stoczniowców ze Szczecina od początku nie miała w tej kwestii wątpliwości.
Wezwano tam do WKU jednocześnie kilkanaście osób ze stoczniowych komitetów
strajkowych (strajki z grudnia 70 i stycznia 71) a po powrocie do Stoczni
dowiedzieli się, że ich pozostali koledzy z komitetów są wezwani na następny
dzień.
Wkrótce okazało się, że mają nas wszystkich ostrzyc „według regulaminu” i
na sali wzrosło napięcie. Strzyżono tuż przy skórze, na protesty obecni na
sali oficerowie odpowiadali kpinami i groźbami aresztu za niesubordynację.
Doszło do paru ostrzejszych incydentów – kogoś opornego uderzono, kogoś innego
siłą posadzono na fotelu fryzjerskim (nazwisk nie podaję – wtedy nie znałem
ich jeszcze). Postawa oficerów nie była jednolita, słyszeliśmy zarówno „my
was, k…, nauczymy porządku” jak i „panowie, żebyście wiedzieli ile tu mamy
przez was kłopotów”.
Jeszcze przed 8-mą (na którą wezwano nas) zaczął w osobnym pokoju działać
„punkt rozmów indywidualnych”. Oficerowie prowadzący te rozmowy (jak je
ściślej określić? Posłuchania?) wiedzieli sporo o swoich rozmówcach i często –
nie wiem czy celowo – dawali to do zrozumienia. Wyglądało to tak: wychodzi
stamtąd jeden z nas, kilkunastoosobowa grupa otacza go i wypytuje „no i czego
chcieli?”. Ów opowiada: „pyta mnie: `na wojnie byliście?' – `W AK'. – `A w
wojsku?' – `Nie'. - `A dlaczego?' – `A bo siedziałem w więzieniu'. – `A za
co?' – `Za organizację nielegalną. Bo walczyliśmy o socjalizm o humanistycznym
obliczu. Bo za Bieruta to było inaczej' ”. Po chwili wychodzi następny,
słuchacze ruszają po kolejną relację.
Posłuchania te trwały przez szereg następnych dni. Czasami redukowały się
do pytania „czy macie coś do powiedzenia?”, czasami były dłuższym wywiadem na
temat pozycji rodzinnej, zawodowej i światopoglądowej.
Po umundurowaniu nas (mundur polowy – dres spełniający rolę piżamy -
drobiazgi) zrobiono zbiórkę, na której odczytano rozkaz ministra MON z 8.6.76
(antydatowany?). Oczywiście „patriotyczny obowiązek”, ale także po 10-dniowym
okresie przygotowawczym „prace inżynieryjno-saperskie na poligonie w wymiarze
10 godzin dziennie” jak i „o nastrojach wśród wojska składać raporty
codziennie”. Resztę dnia spędziliśmy na salach (28-osobowych), jedyny godny
zapamiętania akcent to uzbrojeni strażnicy stojący przy wyjściach z korytarzy
na schody. Nie byli oni jednak przeszkodą w ucieczce z koszar pewnego cwaniaka
z Łodzi. Wrócił sam po dwóch dniach z nogą tak okaleczoną, że został zwolniony
do końca z wszystkich zajęć.
Następnego dnia, w niedzielę zawieziono nas na poligon, gdzie w obozie
rozbitym nad jeziorkiem mieliśmy zostać do 26.7. Tego samego dnia zachorowałem
(myślę, że to nie tyle wpływ wilgotnych koców i paskudnego wyżywienia, co
psychicznego nastawienia). Wieczorem wezwano karetkę wojskową. Lekarz oglądnął
mnie (nie miał termometru; przypuszczam, że miałem około 38,5°C), nie postawił
diagnozy, nakazał leżenie i dał lekarstwa: chloramphenicol, pabialginę i
witaminy. Czułem się wystarczająco źle, by zatrzymano mnie na tydzień w łóżku;
w poniedziałek przeniesiono mnie do izby chorych, którą zorganizowano dopiero
na usilne nalegania jednego z nas (Zbigniew Arabski – spiker rozgłośni
szczecińskiej).
Od poniedziałku, gdy byłem już w stanie rozumieć to co czytam zaprzestałem
używania chloramphenicolu. Dla wyjaśnienia przepisuję fragmenty firmowego
opisu leku: „Wskazania: Dur brzuszny, dury rzekome, dur plamisty, czerwonka
bakteryjna, brucelloza, krztusiec, wirusowe i bakteryjne zapalenie płuc,
tularemia, zapalenia pęcherzyka i dróg żółciowych, choroby weneryczne,
ricketsjozy, zapalenia oskrzeli, opłucnej, ucha środkowego, ropne choroby
skóry”. Krótko mówiąc: medykament wyzwalający od chorób nieomal równie
radykalnie jak śmierć. Ale: „Działanie uboczne: Antybiotyk zakłóca równowagę
fizjologiczną flory bakteryjnej, może powodować nudności, wymioty i biegunki,
zapalenia skóry, pokrzywkę, zapalenie nerwów obwodowych. Może powodować
uszkodzenie szpiku kostnego: trombocytopenia, leukopenia, niedokrwistość
aplastyczna. Zmniejszenie ostrości widzenia”.
Tak więc, przez tydzień oglądałem, bez zmniejszenia ostrości widzenia, obóz
z izby chorych. Miałem czas na rozmowy; dowiedziałem się sporo o moich
kolegach. Jedno ze źródeł informacji: komenda czyli tzw. „dowództwo kompanii
polowej”. Przepływ informacji przez informatorów był dwustronny; w jedną
stronę – obowiązek służbowy , w drugą – nadmiar alkoholu + nieformalna linia
komunikacyjna + metoda rozsiewania plotek. Było nas 164, w tym 68 po
długoletnich wyrokach (od 5 do 15 lat, choć niejaki „Regina” spędził w
więzieniach 18 lat). Wśród pozostałych było 11 z wyższym wykształceniem. Było
też rzekomo 4 odkomenderowanych tu milicjantów, choć moim zdaniem ilość
informatorów była niemniejsza niż ilość namiotów w których mieszkaliśmy.
Znakomita większość zgromadzonych uważała, że zna powody, dla których
przysłano ich tu (członkowie komitetów strajkowych strajków: obu stoczni
szczecińskich, stoczni gdańskiej, kombinatu chemicznego w Policach, zakładów
włókienniczych w Szczecinie, Łodzi, Zgierzu i Aleksandrowie Łódzkim – strajki
z lat 1970-1974; członkowie rad zakładowych związków zawodowych, którym
zdarzyło się sprzeciwić się decyzjom dyrekcji - technik i pracownik PKP; tacy,
co wystąpili z Partii – włókniarz i technik; złożyli skargę na posła –
technik; uczestnictwo w pielgrzymce do Częstochowy – pracownik naukowy;
członek komitetu wydziałowego z marca 1968 - to ja). Niektórzy dziwili się
dołączeniu ich do tego towarzystwa (magazynier: „za co mnie wzięli? Chyba nie
za to, że chciałem wystąpić z Partii?” Spiker: „naprawdę nie wiem za co”. On
nie wiedział, ale ja domyślam się: za łatwo wychodziły mu cięte powiedzonka).
Partyjnych było 34. Spełnili swoje zadanie, w jeden z pierwszych dni (był taki
dzień, że „cały kraj” popierał na wiecach) zrobili w lesie zebranie i
wystosowali list do Gierka. Nie chcieli opowiedzieć treści, wywiedzieliśmy się
jedynie, że zapewniali, że nie zawiodą pokładanego zaufania i że podpisali to
w imieniu komórki obozowej, a nie całości obozowiczów.
Parę osób – chyba 8, w większości partyjnych – wezwano do jednostki 18.6,
czyli dzień wcześniej niż nas, by powiadomić ich, że będą dowódcami drużyn,
które będą składać się z „elementu niepewnego społecznie i politycznie”. W
pewien sposób wyróżnieni byli także „funkcyjni”: obsługa kuchni, kontrolni,
pisarze, kulturalno-oświatowy, pomocnicy dowódców plutonów. Różnie też nas
traktowano – od bezustannego zastraszania do pobłażliwej łagodności,
zaakcentowanej pod koniec przyznaniem nagród rzeczowych i awansów.
Wymienione tu różnice: wykształcenia, pozycji społecznej, sposobu włączenia
do obozu, sytuacji i traktowania na obozie (a raczej nie tyle te różnice, co
powiadomienie ogółu o ich istnieniu) mogły wywołać przeróżne naprężenia bardzo
utrudniające przetrwanie. Jeśli dużej części trudności uniknięto, to dzięki
staraniom większości zgromadzonych, a nie komendy. Postaram się później
wyjaśnić to.
Komendantem był kpt. Marian Gęsiorowski, jego zastępcą - oficer do spraw
politycznych kpt. Maciej Kapturkiewicz. Proszę zauważyć, że wraz z numerem
jednostki są to jedyne informacje o charakterze ściśle wojskowym, Podaję je
tu, ponieważ obydwaj panowie (jak i uprzednio wspomniany pan z WKU) nie
zasłużyli sobie na anonimowość, a numeru jednostki nie potrafię traktować jako
tajemnicy wojskowej, gdyż na stacjach kolejowych w woj. koszalińskim używano
go jako równoważnika nazwy miejscowości.
Zapisek z 20.6: „…dziś obserwowałem przyjmowanie pacjentów przez
przyjezdnego lekarza. 3-ch odwieziono pod kapitańskim nadzorem do dentysty,
14-tu załatwiono na miejscu. Różnie: wypadnięcie dysku, stany po zapaleniu
opon mózgowych, złamany palec w gipsie, ostry reumatyzm, choroby żołądka.
Wszyscy załatwieni doraźnie. Lekarz nie ma prawa kierować na komisję, a do
garnizonu też chyba z rzadka. Mówi: `gdyby przyjechała komisja, połowę z was
od razu by zwolniła, przecież w tej komisji są ludzie, a was musi się trzymać
tutaj, chorzy czy zdrowi'. `Was' to znaczy z dwóch obozów, które odwiedza na
przemian -mówi, że będzie co drugi dzień -z obozu naszego oraz jednostki z
Czarnego umieszczonego po drugiej stronie jeziora. Tam ma być znacznie większy
procent karanych. Któryś dowódca drużyny mówi, że wprawdzie oba obozy nazywają
się oficjalnie `kompanie polowe', ale w rozmowach między sobą oficerowie
używają terminów `kompania specjalna' ( to o nas) i `kompania karna' (o
Czarnym)”.
W owym czasie przypomniałem sobie o słowie „internowanie” i zacząłem go
używać. Okazało się, że parę innych osób też tym terminem określało naszą
sytuację.
W trakcie choroby traktowano mnie z pobłażaniem jako inteligenckie chuchro.
Chuchro – bo chory. Inteligenckie – bo w obronie brody przy strzyżeniu
nieopatrznie wyciągnąłem legitymację pracowniczą -
dygresja o brodzie. Mój raport: „Proszę o zezwolenie na noszenie brody
zgodnie z posiadanym zdjęciem w dokumentach”. Dopisek: „Fakt powyższy
stwierdziłem. Raport popieram. D-ca komp. polowej”. Dopisek: „Zgadzam się.
Brodę utrzymywać w estetycznym stanie”. Moja korzyść: nareszcie dowiedziałem
się w jakim stanie należy utrzymywać brodę. -
no i potem oglądano mnie jak w panopticum. Nawet jeden z dwóch generałów
wizytujących nasz obóz zechciał oglądnąć mnie („panie generale; tu leży
pracownik naukowy, jakiś asystent”), a rezydujący w namiocie komendanta pan
major (pan major i pan chorąży nie zostali nam przedstawieni; zapewne zbierali
jagody i informacje) wyraził się kiedyś o internowanych: „tatuowane doktory”.
Rozkładając tę efektowną zbitkę na wyjściowe elementy: doktory – to o mnie,
„tatuowane” – to o byłych więźniach.
Podczas gdy leżałem, moi koledzy ćwiczyli musztrę ze śpiewem, pracowali
„przy organizacji obozu” i słuchali pogadanek kpt. Kapturkiewicza (zwanego
„Czerwonym Kapturkiem”. Komendanta nazywano „Kapitan O!” ze względu na
używanie wykrzyknika „O!” jako naturalnego przedłużenia niedokończonych
wypowiedzi, lub też „Tatusiem” – na jego własne życzenie; tłumaczył, że w
wojsku on jest naszym ojcem). Później i ja słuchałem tych szkoleń
politycznych. Polegało to na podawaniu jakichkolwiek liczb w losowej
kolejności. Pamiętam, że na pewnym szkoleniu najmniejsza liczba to była 1,08,
a największa 6 bilionów. Bywało i tak: kpt. Kapturkiewicz mówi: „…wynosi 70
milionów ton…”. „Nie, 70 miliardów, panie kapitanie!” – wyrwał się któryś ze
słuchaczy. Kapitan zerkał do książeczki z liczbami i spokojnie przytakiwał:
„rzeczywiście, 70 miliardów ton”.
Nie byłem wówczas na spotkaniu z prawnikiem wojskowym. Przebieg spotkania
relacjonowano następująco: gdy ów prawnik zapytał czy są jakieś pytania ktoś,
kto przedstawił się jako szeregowiec Karol Głogowski, w cywilu radca prawny,
były adwokat, zadał parę pytań dotyczących różnych aspektów naszej obecności w
lesie. Prawnik wojskowy wpadł w popłoch, komendant natychmiast zakończył
zebranie, a po pół godzinie ogłosił, że z pytaniami do prawnika wojskowego
należy zgłaszać się indywidualnie. Sądzę, że to – oraz następne – wystąpienie
Karola zadecydowały, że „inteligenci” nie byli przez resztę traktowani jako
zbędny przydatek do naszej społeczności. Od razu doceniono umiejętność
precyzyjnego, przygważdżającego formułowania zarzutów i później
niejednokrotnie zwracano się do Karola i innych „wyedukowanych” osób z prośbą
o radę w praktycznych poczynaniach. Czasami miało to charakter rozkładania
odpowiedzialności na większą ilość osób.
Inaczej miała się rzecz z brakiem większych konfliktów pomiędzy
„kryminalistami” a resztą. „Kryminaliści”, w większości recydywiści, stanowili
jedyną, od początku zwartą grupę i narzucali ton całości. Należało zresztą
tego oczekiwać. Byli przeważnie wytatuowani na całej powierzchni (napisy: Aj
lov ju, Dajana, love, Królewskie dziecię, tylko dla Pań; imiona dziewczyn;
miejscowości i daty; dystynkcje oficerskie na ramieniu oznaczające długość
pobytu w więzieniu; rysunki: zwierzęta, paszcze, twarze, anioły, Matka Boska z
Dzieciątkiem, meandry , kotwice, skomplikowana wieloosobowa poza seksualna,
kat z toporem. Kolory: ciemnoniebieski – przeważnie ołówek kopiowy i
czerwonawy - domieszka cegły. Ponadto kropki i gwiazdki na twarzy - znaki
git-ludzi).
Wielu z nich miało od kilkunastu do kilkudziesięciu blizn na przegubach i
na brzuchu („sznyty”).
Posługiwali się mieszanką polskiego i grypsery obfitującej w przekleństwa –
około dwóch na jedno zdanie. (Znaczna część obecnych akceptowała ten język i
chętnie się go uczyła). Przy nieznanych sobie ludziach unikali tematów
więziennych. Pili znacznie mniej niż obecni tam robotnicy.
Członkowie tej grupy – poza paru wyjątkami – zachowywali się w pełni
koleżeńsko i lojalnie względem pozostałych. Okazywana im pierwotnie rezerwa
podszyta strachem i pogardą stopniowo zanikała gdy okazywało się, że innym nie
grożą z ich strony agresja fizyczna, kradzieże czy donosy. Nie słyszałem też
najmniejszych skarg ani ze strony komendy ani pozostałych internowanych na ich
postawę przy pracy na poligonie.
Mam trudności z dokładniejszym wyjaśnieniem jak wyglądały ich stosunki z
resztą ludzi. Przy wdaniu się w szczegóły wyszłoby z tego odrębne studium, a
chciałbym tego uniknąć. Sprobuję więc podać tylko parę istotniejszych
refleksji, pomijając drobiazgową dokumentację prowadzącą mnie do nich. Otóż,
„kryminaliści” nie chcieli by ich przeciwstawiano innym grupom i nie chcieli
być przyczyną wprowadzenia ostrego reżymu (chociaż znieśliby go łatwiej od
pozostałych internowanych). W granicach swoich możliwości osiągnęli swój cel.
Jednak, chociaż w pewnych (tzn. więziennych) warunkach ich system wartości i
ich kodeks moralny stanowi dość spójną i sensowną całość -
dygresja o hierarchii wewnątrzwięziennej; poczynając od dołu: gwałciciele,
„k…” czyli tacy co się „zeszmacili” donosami itp., drobni złodzieje, ludzie
z wyrokami za pobicie, drobne afery gospodarcze, fachowcy od kas i włamań,
duże afery gospodarcze, więźniowie polityczni. Cóż można tej hierarchii
zarzucić stojąc na zewnątrz ich świata?
- to ich wpływ na obóz (nieświadomy, lecz nie do uniknięcia przez ich
liczebność) był demoralizujący. Przytoczę ich dwa powiedzonka, sumujące ich
doświadczenia: „kryminału, szpitala i pieniędzy nie wyrzekam się nigdy” i
„pić, p… i rabować – bieda musi pofolgować”. Ich „filozofia”, obsceniczność
języka, wulgarność obyczajów napotykała po części tolerancję konieczną dla
znalezienia swoistego modus vivendi, a po części uznanie. Źródeł tego
uznania dopatruję się w egzotyczności ich środowiska („malowniczość”,
„fascynacja złem”) a także w tym, że jednak mają oni jakąś propozycję innego
niż oficjalnie forowany stylu życia (może to tłumaczy rozpanoszenie się stylu
„gitowców” w ogólniakach, technikach i domach dziecka; w końcu – „natura nie
znosi próżni”). To, że reszta częściowo uległa ich wpływowi moim zdaniem nie
świadczy o czymś tam w naturze ludzkiej, ale mówi o nienaturalności warunków,
w których znaleźliśmy się. Ponadto, wykazywana przez nich dobra wola nie
rozwiązywała wszystkich kwestii; niektórzy z nich byli tak dalece oderwani od
(normalnego) społecznego życia, że – potencjalnie i realnie - ich zachowanie
stanowiło zagrożenie dla innych. (Ten temat jest zresztą tak istotny, że
rozwinę go później). Winą za to obarczam nie ich, lecz osoby, które
umieszczając ich wśród nas – a może nas wśród nich – nie wzięły tego pod
uwagę. Albo wzięły.
Od początku mieliśmy kontakt ze światem zewnętrznym za pomocą telewizji.
Zainstalowano dwa odbiorniki, w namiocie komendanta i na polance. Oglądanie
„Dziennika TV” było obowiązkowe (tak samo jak wyliczanek kpt. Kapturkiewicza)
i w czwartek 24.6 przyniesiono mi do izby chorych wiadomość o mowie pana
premiera (najsensowniejsze wydało mi się streszczenie jednego słuchacza: „ceny
skupu były za wysokie, ale teraz będą wyższe; konsumpcja była za wysoka, ale
teraz będzie wyższa”), a w piątek kolejną relację o kolejnej mowie (w ujęciu
tego samego człowieka: „projekt spotkał się z poparciem większości zakładów,
ale padło wiele cennych propozycji i uzupełnień”). Tym drugim razem nie
musiałem nawet czekać na powrót znajomych z oglądania DTV by dowiedzieć się co
nowego - ryk radości z odległej o 150 m. polanki mówił sam za siebie. Nikt nie
miał wątpliwości co do trybu „konsultacji w zakładach pracy”. Natychmiast
ruszyła lawina spekulacji co do terminu wypuszczenia nas.
W poniedziałek 28.6 już i ja oglądałem TV. Zobaczyłem wreszcie swojego
ulubionego pisarza St. R. Dobrowolskiego (choć przedstawił się jako poeta z
Powiśla), wysłuchałem obiecującego komentarza pana komentatora: „jestem
upoważniony do powiedzenia, że wszystkie listy i sugestie zostaną rozpatrzone”
i zarejestrowałem pojawienie się trzech mutantów lingwistycznych:
„konsultacja”, „warchoł” i „wielkoprzemysłowa klasa robotnicza”. Gdy zwróciłem
się do siedzącego obok stoczniowca, że to chyba play-back z marca 1968
(„jesteśmy z Wami, towarzyszu Wiesławie!”) skomentował krótko: „buda i obroża
ta sama, pies inny, żeby inaczej szczekał”.
Moje życie poza izbą chorych zaczęło się w sobotę 26. 6 od nieodbierania
żołdu. Wraz z kilku osobami postanowiliśmy nie brać tych pieniędzy przekazując
je na cele społeczne. (Uwaga jednego ze zrzekających się: „jeśli zgwałcona
przyjmie zostawione jej 200 zł., nie może już wnosić do sądu sprawy o
zgwałcenie”. Moje uzasadnienie: już kiedyś odmówiłem wpisania mnie na listę
płac MO). Sprokurowaliśmy pismo brzmiące: „Biorąc pod uwagę okoliczności
powołania mnie na obecne ćwiczenia wojskowe proszę o przekazanie
przysługującego mi z tego tytułu żołdu na cele PKPS” (Polski Komitet Pomocy
Społecznej). Mimo braku możliwości powiadomienia większej ilości osób o naszym
projekcie kilkanaście osób zgłosiło chęć dołączenia się do nas. Większość z
nich została jednak wystraszona postawą oficerów asystujących przy wypłacie.
Pozostało tylko 5 osób, które nalegały na komendanta, by przyjął pieniądze do
wysłania na stosowne konto. Kapitan bronił się przed tym: „wyślijcie je sami
po zakończeniu ćwiczeń”. Nasza argumentacja: chodzi o podkreślenie, że to dar
rezerwistów jednostki 1013, a nie pięciu niezależnych osób. Kapitan użył
wreszcie sformułowania: „nie mogę mieszać się w działalność polityczną” i gdy
zwróciłem jego uwagę na różnicę między działalnością polityczną a społeczną –
uległ. Mówił jeszcze coś o braku miejsca na przechowanie pieniędzy, ale
wreszcie polecił pisarzowi przyjąć pieniądze i pismo.
Jak się okazało później, w istocie miał zamiar tylko przechować je. W ciągu
następnych tygodni, gdy wywiadywaliśmy się o los pieniędzy, słyszeliśmy, że
„wkrótce zostaną wysłane”. Przedostatniego dnia obozu komendant wezwał Karola
i próbował go przekonać, że skoro nam tak zależy na przekazaniu pieniędzy na
cele społeczne, to powinniśmy przekazać je jednostce na pokrycie kosztów
zaginionych pięciu łopat i dwóch siekier. Ostatniego dnia wezwano całą naszą
piątkę i znów wmuszano w nas tę forsę. Tym razem usłyszeliśmy, że „obóz jest
zwijany i co my mamy z tym robić?”. Wytłumaczyliśmy, że wysłać. Wtedy dopiero
skarbnik jednostki przyjął oficjalnie pieniądze i wydał kwit przyjęcia przez
kasę jednostki.
Wracając do drugiego tygodnia internowania: w piątek 2.7 miało nastąpić
przyjęcie przysięgi wojskowej od kilkunastu osób z obu obozów, które trafiły
do wojska pierwszy raz (ćwiczenia rezerwy!!). Byli wśród nich ludzie z
adnotacją w książeczce wojskowej: „kategoria D – niezdolny do służby w czasie
pokoju” (uwaga: przekroczenie obowiązujących przepisów prawnych), tacy, co
przed osiągnięciem wieku poborowego trafili do zakładów karnych i inni. Pewien
człowiek twierdził, że przysięgę już składał, ale zagubił książeczkę z wpisem,
a komendantowi nie chciało się zadzwonić do odpowiedniej jednostki w tym samym
okręgu. Większość tych osób uznawała złożenie przysięgi za rzecz naturalną,
jako że formalnie biorąc zostali żołnierzami. Byli jednak i ludzie, którzy
widzieli to inaczej. Następujące odpisy dwóch raportów powinny wyjaśnić tę
kwestię (przepisując je opuszczam jedynie adresy ich autorów).
Szer. Karol Głogowski
Kompania Polowa
m.p. dnia 1 lipca 1976 r.
Dowódca JW 1013
R a p o r t
W skardze z dnia 18 czerwca br. skierowanej do
Komendanta Wojskowej Komendy Uzupełnień w Łodzi wyraziłem przekonanie, że
powołanie mnie na ćwiczenia wojskowe w czasie od 19 czerwca (do 26 lipca) br.
wynikało z podjętej przez władze akcji prewencyjnej izolacji społecznej
m.in. mojej osoby, w okresie wprowadzania w życie zamierzonej podwyżki cen
na niektóre artykuły spożywcze.
To moje przekonanie znalazło pełne potwierdzenie,
po przybyciu do tutejszej jednostki, w fakcie zgromadzenia w tzw. kompanii
polowej, której jestem członkiem, wielu dziesiątek osób, w odniesieniu do
których da się zastosować – oczywiście z pewnego punktu widzenia –
określenie, że jest to tzw. „element społecznie niepewny”, a może nawet
„społecznie niebezpieczny”.
W tych warunkach nie mogę uznać swojej obecności w
tej kompanii za spełnianie zaszczytnego obowiązku jakim jest służba
wojskowa, w rozumieniu art. 92 Konstytucji PRL oraz ustawy o powszechnym
obowiązku obrony Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, z dnia 21 listopada 1967
r.
Obóz wojskowy, w którym przebywam od 20 czerwca br.
aczkolwiek jest prowadzony i nadzorowany przez władze wojskowe, w sposób im
właściwy, w moim odczuciu jest po prostu obozem dla internowanych, a mój w
nim pobyt jest obecnością osoby internowanej.
W tej sytuacji uważam, że wymaganie ode mnie
złożenia w dniu 2-ego bm. tak uroczystego i zasadniczego ślubowania jakim
jest przysięga wojskowa jest żądaniem kolidującym z honorem Wojska
Polskiego, który to honor i godność, zgodnie z rotą przysięgi, zobowiązany
jestem jako żołnierz strzec.
Biorąc pod uwagę powyższe okoliczności czuję się
moralnie uprawniony do wystąpienia z wnioskiem o zwolnienie mnie z obowiązku
złożenia przysięgi wojskowej w dniu 2 lipca br., gdyż obowiązek dokonania
tego aktu, w takich warunkach jak podane, będę traktował jako działanie w
stanie wyższej konieczności.
Karol Głogowski
Łódź, …
Oświadczenie
Drawsko Pomorskie, 1. VII. 76.
Na wstępie stwierdzam, że nie odmawiam służby w
Wojsku Polskim, jeżeli natomiast wyraziłem prośbę o zwolnienie mnie z
obowiązku złożenia przysięgi wojskowej to ten stan rzeczy wynikł z moich
zastrzeżeń co do samej treści roty. Moje stanowisko wobec rzeczywistości
polega na popieraniu dobra i na nie używaniu zła jako środka do celu, tj.
dążę do dobra (społecznego itp.) za pomocą godziwych środków. Zastrzeżenia
moje dotyczą między innymi następujących sformułowań:
- „stać nieugięcie na straży władzy ludowej”. Aczkolwiek sformułowanie
to wydaje się słuszne co do swej formy, to jednakże pod nim kryje się inna
treść aniżeli sama nazwa na to wskazuje.
- Z mojego doświadczenia życiowego i mojej dotychczasowej wiedzy
wynika, że ta „władza ludowa” – to swego rodzaju wojujący ateizm. Będąc
człowiekiem, który wierzy w rzeczywistość Boga nie mogę wspierać takiego
systemu, oczywiście w sferze ideologii, aczkolwiek posunięcia praktyczne
jeśli są słuszne popieram.
- Także pod pojęciem „władzy ludowej” ukrywa się swego rodzaju system
totalitarny, w którym wyklucza się z góry działanie opozycyjnych partii.
W samej partii komunistycznej nie dostrzegam wewnętrznej demokracji. Ten
stan rzeczy sprzyja tworzeniu się grup nieformalnego nacisku, grup
kumoterskich i przestępczych. Będąc demokratą z przekonań nie mogę
popierać takiego systemu.
- „ … dochować wierności Rządowi PRL”. Nie da się tego ukryć, że Rząd
PRL nie raz popełniał tzw. „błędy i wypaczenia”. W latach 1956 i 1970
przyznał się do nich. W 1956 roku partia komunistyczna przyrzekła wiele
swobód demokratycznych. Przyrzeczenia te nie zostały dotrzymane. Nie
mógłbym z czystym sumieniem składać przysięgi na wierność Rządowi PRL,
gdyż niestety obywatele PRL zmuszeni są do wystąpień przeciw niektórym
poczynaniom Rządu. Nie mógłbym również brać udziału w tłumieniu wystąpień
robotników jak również nie mógłbym brać udziału jako żołnierz w zbrojnej
interwencji w 1968 roku w Czechosłowacji bez złamania swojego sumienia.
W związku z powyższymi zastrzeżeniami z mojej strony, proszę zrozumieć
moją odmowę złożenia przysięgi wojskowej jako akt szczerości. Nie chcę
ukrywać swojej postawy i gotów jestem złożyć przysięgę, w której niektóre
sformułowania zostałyby usunięte lub zmienione. W każdym rzeczywistym
zagrożeniu Ojczyzny gotów jestem stanąć w jej obronie tak jak to uczynili
komuniści w 1939 roku broniąc Polski.
Poza powyższym, mój pobyt w wojsku jak i innych ludzi z kompanii
polowej nr 2198z wskazuje na to, że zostaliśmy karnie internowani jako
tzw. „wichrzyciele”. W takim wypadku przysięga jest raczej wymuszeniem
wierności Rządowi PRL aniżeli honorowym obowiązkiem obywatela.
Cytaty zostały wzięte z Regulaminu Służby Wewnętrznej Sił Zbrojnych PRL
(Wydawnictwo MON – 1970 r.).
Mieczysław Łabiak
Łódź, …
żołnierz kompanii polowej
nr 2198z
Słyszałem, że Łabiak nie złożył przysięgi i w dzień czy dwa później WSW
wywiozło go z obozu do aresztu, gdzie miał oczekiwać na rozprawę.
Wieczorem w dzień przysięgi kilkadziesiąt osób pojechało poza teren
poligonu, by pomagać w gaszeniu pożaru lasu. Następnego dnia rano, w sobotę
3.7, oznajmiono nam, że są pożary na terenie poligonu i wszyscy mają jechać,
by je gasić. Pojechaliśmy. Zawieziono nas w głąb poligonu; wszędzie na
horyzoncie widać było palące się lasy. Gasiliśmy przez cały dzień palące się
zagajniki, łąki i młodniaki, Pętając się wyraźnie bez żadnego planu po
obszarze kilkuset km2, W poczuciu pełnej bezradności, bezsensu i
niebezpieczeństwa. Skrajny idiotyzm. Sto kilkadziesiąt osób nienadzwyczajnej
kondycji fizycznej i bez jakiegokolwiek przeszkolenia, mających za całe
przeciwpożarowe wyposażenie łopaty i parę siekier, wożonych po poligonie w
czasie, gdy odbywało się strzelanie. Na własne oczy widzieliśmy jak spadające
nieopodal pociski wzniecały nowe pożary. Jedynie kilkuosobowa grupa z Czarnego
odmówiła brania dalszego udziału w tej zabawie, gdy pocisk spadł w odległości
20 m. od nich. Mój kolega z Politechniki twierdzi, że to samo przydarzyło się
i jemu gdy oddalił się od reszty, by próbować gasić jakieś palące się pnie.
Oficerowie - większość z nich siedząc w samochodach – wskazywali nam miejsca
do gaszenia, a potem nie dbając o efekt naszej działalności wieźli nas gdzie
indziej. (Gaszenie polegało przeważnie na wywracaniu ściółki leśnej na drugą
stronę). Chodziliśmy po terenie, gdzie co kilkadziesiąt metrów widzieliśmy
leżące pociski; zapewne część z nich to niewypały, które mogły wybuchnąć od
temperatury czy nieuważnego potrącenia (w kurzu i dymie widoczność była
niekiedy ograniczona do pół metra).
Najgorsze było to, że w ciągu dnia narastało w nas przekonanie, że spora
ilość lokalnych pożarów, poza wywołanymi przez pociski i samozapłonami, była
przygotowywana specjalnie dla nas, coś jakby ćwiczebne pożary na skalę
hektarów. Po południu już bez żenady kpiono z komendanta, że chyba trzeba
będzie pojechać tam a tam, bo pół godziny wcześniej pojechał tam wojskowy
gazik od pożaru. I rzeczywiście, wieziono nas tam. W tej sytuacji wszyscy -
niezależnie od tego jak silne reakcje wywoływało w nas uprzednio zestawienie
tych dwóch słów: „pożar lasu” – bezczynnie przyglądaliśmy się gigantycznemu
widowisku, a gdy nie było to możliwe markowaliśmy działanie.
Następnego dnia, w niedzielę, parę osób – wśród nich i ja – odmówiło
wyjazdu na ciąg dalszy tej niebezpiecznej szopki. Komendant zbagatelizował ten
fakt i nie wyciągnięto względem nas żadnych konsekwencji.
Pożary te były tematem naszych rozmów przez wiele kolejnych dni. Drążyliśmy
tę kwestię tak długo, aż ukazało się coś, co być może jest racjonalnym jądrem
tego – z pozoru – bezsensu. Otóż, wszystkie lasy, także na terenie poligonu,
są pod zarządem Administracji Lasów Państwowych. Wojsko potrzebuje drzewa do
przeróżnych zabaw „inżynieryjno-saperskich” i musi mieć zezwolenie ALP na
wyrąb. Chyba, że to teren, na którym wszystkie drzewa spłonęły. A czy spłonęły
wszystkie czy ich część – który leśnik by to sprawdzał?
No i znalazło się dla nas zajęcie na te dwa dni między przysięgą a
rozpoczęciem prac na poligonie.
Prace te wykonywaliśmy od poniedziałku 5.7 do soboty 17.7. Kopanie dołków,
szalowanie, wyrąb drzewek, zrywanie darni i układanie jej w innym miejscu.
Ludzie nazywali to „okopy w stylu retro”. Jednak 8, a nie 10 godzin dziennie.
Przeważnie od 4-tej do 12-tej. Wstawanie o 3-ej, śniadanie, wyjazd. Jazdy były
chyba gorsze niż praca: tumany kurzu, gruba warstwa piasku na kombinezonach i
na ciele, piasek w gardle, piekące oczy. Zabawne: drugie śniadanie (około 4
dkg. kiełbasy lub sardynki w oleju, chleb, kawa) między 6-tą a 8-mą 30. Ludzie
pracowali ciężko; słyszałem kiedyś okrzyk takiego, co się opamiętał: "czego my
tak gonimy? Przecież harujemy tu więcej niż na zakładzie!". Nie aprobowałem
tego zapału – nieomal współzawodnictwa - ale rozumiałem to. Musiano
bezsensownemu działaniu nadać pozory sensu czy rozgrywki sportowej, bo robiąc
coś, co uważa się za totalną bzdurę łatwo wyjść poza granice normalności.
Wykonywano więc starannie detale, które nie składały się w żadną całość.
Nadzorujący oficerowie nie mieli żadnego planu prac, nie wiedzieli ile ma być
tych „umocnień”, w którą stronę mają biec i po co. W ostatnie dni już zupełnie
nie wiedzieli co z nami robić. Stanął wówczas przed nami komendant, na czole
jego odbiła się wyraźnie „myślowa praca dowódcy”, aż wreszcie rzekł machając
niepewnie ręką w kierunku północ-południe: „O tu, między tymi drogami,
wyrównacie teren, żeby polepszyć widoczność przy obserwacji”. Ktoś nie
zdzierżył, zapytał „a będą grabie, żeby tu tak ładnie wyrównać?” i dostał
propozycję pięciu dni aresztu. Więc zasypywaliśmy dołki i zamiataliśmy ślady
wyryte gąsienicami przejeżdżających czołgów.
(Te „grabie” to być może mój wpływ. Na określenie tego typu prac puściłem w
obieg termin „grabienie lasu”. Oddawał on precyzyjnie zakres czynności, które
kilkakrotnie – karnie lub w ramach obowiązków służbowych – musiałem wykonywać.
Po prostu, stawałem przy warsztacie pracy, tj. w lesie za kuchnią, i ciągnąłem
grabiami po ściółce. „Zeby mi tu nie było żadnych szyszek” - warczał sierżant
Czarnecki).
Na ogół panowała dość nerwowa atmosfera. Przyczyny: zmęczenie (znajdowano
dla nas i po południu jakieś niesłychanie pilne zajęcia), bardzo złe
wyżywienie, braki w zaopatrzeniu obozu w papierosy (moja prywatna wygrana:
przewidziałem to i na czas internowania rzuciłem palenie), rozsiewane odgórnie
plotki zarówno o możliwości przedłużenia obozu do 90 dni (precedens: zdarzyło
się to grupie ludzi będących wśród nas, gdy wezwano ich na ćwiczenia przed
VI-tym Zjazdem) jak i o szybkim rozwiązaniu go (podawane terminy, popierane
oficerskim słowem honoru wizytujących nas oficerów: 10, 19, 21, 23 i 24 lipca)
a także kłopoty z korespondencją. Poczta działała dziwnie: kilkanaście osób
nie otrzymało do końca pieniędzy, które ich rodziny wysłały, o czym
zawiadamiały listownie. Cóż, kpt. Kapturkiewicz dał oficerskie słowo honoru,
że sprawę szybko i pomyślnie załatwi. List mógł iść każdą ilość dni, także
większą niż okres internowania. Niektóre listy zaginęły, w więkswści wysyłane
w ostatnim tygodniu czerwca.
Otrzymywane korespondencyjnie informacje rozpowszechniano natychmiast i w
ten sposób dowiedziałem się, że w kilkunastu przypadkach miało miejsce - z
nieznacznymi różnicami w szczegółach – następujące zdarzenia. Do rodziny
internowanego w poniedziałek 21.6 przychodzi rano MO domagając się wyjaśnień
dlaczego ów nie stawił się w jednostce i gdzie obecnie przebywa. Zapewnienia,
że 18.6 wyjechał do wojska nie skutkują, przez parę dni trwa regularne
dochodzenie, kończące się zazwyczaj tym, że zrozpaczona rodzina dostaje od
internowanego list wrzucony w sobotę 19.6 do skrzynki na terenie jednostki.
Mówiłem już, że postępowanie niektórych byłych więźniów stanowiło
zagrożenie dla innych. Jak mogło być inaczej, skoro m.in. wcielono co najmniej
3 osoby umysłowo niedorozwinięte (przekroczenie obowiązujących przepisów
prawnych; ponieważ zwrot ten jeszcze nie raz się powtórzy, będę w dalszym
ciągu używał skrótu: „p.o.p.p.”).
Dygresja: czytający może odnieść wrażenie, że stosowanie skrótu „p.o.p.p.”
wskazuje na niepoważne podejście do istotnych prawnych kwestii. To prawda.
Rzecz w tym, że jestem matematykiem, nie prawnikiem i udowodnienie – w sensie
prawa – że takie a takie przepisy zostały przekroczone jest zadaniem ponad
moje możliwości. Wiem tylko o istnieniu tych przepisów, nie znam ich
współrzędnych. Mogę więc jedynie opisać tak ściśle jak mi na to zapiski i
pamięć pozwalają co działo się na obozie; zainteresowanym tymi faktami
prawnikom pozostawiam kwalifikację prawną tych zdarzeń i wskazanie winnego.
Dokumentacja znajduje się w jednostce i w odpowiednich WKU.
Wracając do niebezpiecznych incydentów spowodowanych przez moich nie w
pełni odpowiedzialnych kolegów.
- W drugim tygodniu trwania obozu złapali koło namiotu tchórza, a po
generalnych oględzinach zabili go. Rzekomo by mieć skórkę na wyprawkę.
Dotykało go kilka osób, krew opryskała parę łóżek (zabijano go w namiocie).
Zrobiłem alarm, że zapewne tchórz był chory na wściekliznę. Na moje
nalegania zawieziono ciało do San-Epidu w Koszalinie i poddano ekspertyzie.
Orzeczenie: wścieklizna. Hospitalizowano tylko paru, którzy przyznali się,
że dotykali go. Szansę zarażenia miało kilkadziesiąt osób: nie tylko
mieszkańcy tamtego namiotu, bowiem owego i następnego dnia jeden z
egzekutorów krajał chleb i wydzielał porcje dla całej grupy.
- Kilka osób zajmowało się na terenie obozu łapaniem żmij - znowu chodziło
o skórkę na wyprawkę. Żmije wykańczano dręczeniem przez parę godzin.
Nieostrożne dręczenie mogło załatwić dręczyciela (w obozie nie było
szczepionki).
- Przy „gaszeniu pożarów”, w obecności kapitana-sapera, moich trzech
kolegów i mojej, jeden z owych ludzi wykręcił zapalnik z niewypału – na oko
kaliber 76 mm. – po czym pocisk wrzucił do ognia (zapalnik zachował na
potem). Że było to skrajnie niebezpieczne wnoszę z popisowego sprintu w
kierunku przeciwnym do ognia w wykonaniu pana kapitana. Wrzucający nie
został ukarany, ani nawet upomniany.
- Parę dni później przy pracy inny człowiek znalazł niewypał, wykręcił
zapalnik, położył go na zniszczonym czołgu i potraktował energicznie łopatą.
Zapalnik wybuchnął i zranił mu udo. Człowiek dostał 5 dni aresztu.
Przy tych zdarzeniach perswazja czy interwencja obecnych nie odnosiła
rezultatu.
Dwa inne incydenty wynikły z równie odpowiedzialnych poczynań komendanta.
- Przy „gazeniu pożarów” poprowadził kolumnę samochodów drogą czołgową gdy
parę kompanii czołgów jechało nią w odwrotnym kierunku. Kurz i dym,
widoczność prawie zerowa. W pewnym momencie gwałtownie zjechaliśmy w las,
opierając maskę wozu na jakiejś brzozie, w ostatniej chwili unikając
rozjechania przez czołg. Jazdę przez zaminowane tereny pomijam, w końcu od
wybuchu miny ćwiczebnej samochód nie rozpadłby się.
- Na terenie obozu samochody i ludzie poruszali się po tych samych
ścieżkach. Parę dni przed końcem obozu samochód ruszający po pochyłości
stoczył się do tyłu, ściął płotek, drzewko i zatrzymał się na kuchni polowej
rozwalając ją. Osobę stojącą za wozem i dwóch kucharzy przy kuchni uratował
dobry refleks. Innym razem cofający się gazik pana majora przejechał
funkcyjnego (kelnera). Skończyło się na złamaniu kości stopy.
Do tego cyklu można by włączyć wyznaczanie na służbę do kuchni człowieka,
który przeszedł niedawno żółtaczkę. (Był to Tadek Gruszczyński, kierowca
pogotowia ratunkowego; zaraził się przewożąc pacjenta.) Tylko dzięki jego
stanowczemu postawieniu sprawy wycofano ten rozkaz.
Był on moim sąsiadem w namiocie. Nie skarżył się lekarzowi na zdrowie, ale
widziałem, co się z nim działo po każdym posiłku. Oczywiście, żadnej diety nie
było ani dla niego, ani dla co najmniej 20 innych osób z chorobami żołądka
(przeważnie udokumentowanymi zaświadczeniami komisji lekarskich).
Głównymi składnikami posiłków były: sardynki w oleju, kiełbasa zwyczajna i
makaron, do którego dodawano poszatkowaną tłustą szynkę – wtedy nazywano to
gulaszem. Raz zanieśliśmy lekarzowi białe robaczki w kiełbasie. Innym razem
wyrzucono ponad 30 kg. mięsa – nie nadawało się nawet na gulasz. Wizytujący
nas następnego dnia (drugi) generał dał oficerskie słowo honoru, że załatwi
lodówkę. Z warzyw dostaliśmy z 10 razy po ogórku konserwowym, 2 razy po porcji
szczypiorku i raz po pół pomidora. Żadnych owoców.
Oficerowie jedli osobno i znacznie lepiej.
Gdy 20-go dnia obozu dano nam po raz 12-ty sardynki w oleju, Karol poszedł
porozmawiać o nich z komendantem. Usłyszał wówczas (my też usłyszeliśmy, bo
komendant ryczał): „Stańcie na baczność! I pamiętajcie, jeśli tu ktokolwiek
nie będzie jadł ryby, to ja was pierwszego wsadzę na pięć dni do aresztu!”. A
na pytanie Karola dlaczego odmawia przedyskutowania tej kwestii odparł: „Mnie
nie uczono dyskutować, a dowodzić”.
Od kierowców z jednostki dowiedzieliśmy się skąd ta obfitość sardynek, made
in Poland 1974. Otóż w owym roku nasza jednostka wykonała jakieś prace dla
przetwórni w Świnoujściu i jako wynagrodzenie dostała ten bubel. Przez resztę
obozu ozdabiano wejścia do namiotów piramidkami z nietkniętych puszek.
Komendant troszczył się także o higienę. (Co prawda, nie przeszkadzał mu
widok służby kuchennej oddającej mocz pod krzaczkiem tuż przy kuchni). Myliśmy
się i praliśmy w jeziorku (w którym przez pierwsze dni myto naczynia). W
niedzielę 11.7, a więc 23-go dnia pobytu na poligonie, przyjechała łaźnia
polowa. Komendant nakazał nam odmaszerować do niej plutonami. Uzasadnił to
następująco: „Tu, rozumiecie, musi być higiena, rozumiecie. Był już tu jeden
wypadek choroby W”. Jego metoda leczenia choroby W natryskiem wzięła się
zapewne z ciągu skojarzeń: przypadek choroby skóry na izbie chorych –
podejrzenie o świerzb – przychodnia skórno-weneryczna – choroby W.
By zakończyć sprawę zdrowia internowanych: słyszeliśmy, że obozujący w
okolicy studenci Akademii Medycznej w Poznaniu zaproponowali, że przeprowadzą
kontrolne badania zdrowia rezerwistów na poligonie. Dowództwo jednostki
odmówiło. Odmawiało także wysłania na komisję osób zwolnionych uprzednio przez
wszystkie inne komisje, wśród nich rencisty z lI-gą kategorią renty
inwalidzkiej i człowieka, którego wysłano do jednostki, gdy był na zwolnIeniu
lekarskim (p.o.p.p.). Koło 15 lipca wysłano ich wreszcie na jakiś przegląd
lekarski, wrócili ze zwolnieniem ze wszelkich prac, więc zamiast wysyłać ich
na poligon do pracy przy łopacie przydzielano im służbę wartowniczą (na
przemian doba służby - doba wolnego) (p.o.p.p.).
Myślę, że w Czarnym było jeszcze gorzej, skoro ogłoszono tam 3.7 głodówkę,
ale słyszałem, że po jednym dniu komenda doszła z internowanymi do jakiegoś
kompromisu. Mimo tego pracowano tam do ostatniego dnia obozu po 10 godzin
dziennie.
Stąd wniosek, że należało dopominać się o swoje prawa pisząc raporty,
składając zażalenia itp. Sądzę, że osoby, które powołano mimo znacznego
przekroczenia przez nie 50-ciu lat (p.o.p.p.) lub też w niecały tydzień po
opuszczeniu zakładu karnego (p.o.p.p.) zgrzeszyły brakiem odwagi, gdy w
milczeniu przyjęły w WKU kartę wcielenia. Natomiast na obecność
homoseksualistów (p.o.p.p.) powinna zareagować komenda obozu; traktowała ona
jednak ten fakt jedynie jako temat żartów urozmaicających życie obozowe.
Przykładem doraźnie bezowocnego, ale niezbędnego działania jest dla mnie
następujący list mojego bezpośredniego przełożonego.
6.7.1976 r.
Redakcja „Żołnierza Wolności”
w Warszawie
Zwracam się do Redakcji z prośbą o wyjaśnienie
pewnych kwestii prawnych związanych z przebywaniem na tzw. ćwiczeniach
wojskowych. Proszę o opublikowanie odpowiedzi np. w rubryce „Kto pyta nie
błądzi”, w możliwie najkrótszym terminie.
- W jakim terminie przed dniem stawienia się do jednostki WKU jest
zobowiązana do dostarczenia karty wcielenia (powołania) obywatelowi.
Mówiono o terminie 14-dniowym, prawdopodobnie jest on jednak oparty na
pewnych zwyczajach. W praktyce jednak WKU powołuje rezerwę w znacznie
krótszych okresach, a nawet tego samego dnia, pomimo że nie jest ogłoszona
mobilizacja powszechna, wojna czy inne zagrożenie uzasadniające tego typu
postępowanie. Jak więc przedstawiają się konkretne przepisy w tej sprawie?
- Jaka jest definicja żołnierza WP? Czy za żołnierzy można uważać
osobników, których nie szkoli się w posługiwaniu bronią, nie daje im się
broni do ręki i bez broni też składają oni przysięgę wojskową?
- Jaki jest podstawowy cel powoływania do wojska na wiele tygodni
rezerwy, w której są wysokokwalifikowani specjaliści?
- szkolenie w posługiwaniu się bronią i w obsłudze urządzeń
wojskowych,
- wykorzystanie obywateli do wykonywania różnych nieskomplikowanych
prac dla potrzeb wojska i gospodarki narodowej, w których podstawowym
narzędziem jest łopata.
- Jaki jest cel powoływania w trybie nadzwyczajnym na tzw. ćwiczenia
wymienionych w punkcie b) osób, które są niezdolne do służby wojskowej i
mają nawet przez cały okres przebywać na izbie chorych zwolnieni od
wszystkich zajęć? Czy nie należałoby ich raczej natychmiast zwolnić do
domu?
Stanisław Januszkiewicz
Bydgoszcz …
obecnie jedn. wojsk. 1013
Stanisław traktował wojsko – jako instytucję – poważnie i drażniły go różne
przekroczenia regulaminu dla mnie nieomalże niezauważalne: to, że nawet tym
rezerwistom, którzy mieli stopnie oficerskie, nie dano na poligonie broni, że
podoficerowie, nawet podchorąży, wykonywali prace fizyczne wraz z szeregowymi,
że komendant pojawia się na apelach półnagi i w tenisówkach, a wydaje rozkazy
leżąc pod telewizorem, że oficerowie używają wartowników jako służących typu
„podaj-zamieć” … Mnie bardziej drażniła dowolność z jaką używali swego prawa
do karania. Aby nie być gołosłownym, podaję kilka kar.
- 21 dni w zawieszeniu – za ucieczkę na dwa dni,
- j.w. per capita – dla dwóch osób za spacer do sklepu (przed osiągnięciem
celu zwinęło ich WSW),
- 10 dni ścisłego – rozmowa po pijanemu z komendantem,
- 21 dni – wyjście z kuchni pół godziny przed końcem służby + lekka
pyskówka,
- 5 dni w zawieszeniu – za opuszczenie apelu (a to o mnie!),
- 5 dni w zawieszeniu – za komentarz „to prawda” do oświadczenia
komendanta: „coś tu burdel się robi”,
- 4 i 5 dni – za obietnicę złożoną na apelu wieczornym 16.6, że poderżną
komendanta i dowódcę plutonu.
To ostatnie wywołuje zdziwienie: jeśli traktować groźbę poważnie, to dlaczego
nie sąd wojskowy? Bo że ukarano ich 25-go, a nie 16-go, to dla mnie
zrozumiałe: zarówno potencjalni podrzynający jak i podrzynani byli kompletnie
pijani, a przy wygłaszaniu formułki o ukaraniu trzeba przez parę sekund stać
równo i w miarę wyraźnie mówić.
(Dość szczególnie brzmiał też dla mnie rubaszny żarcik naszego
paternalistycznego komendanta: „ja tu dziś chyba kogoś zastrzelę!”. Może to
tzw. żart abstrakcyjny, ale on cały czas miał broń przy sobie.)
Ostatnie 10 dni kadra piła nie na swój koszt. WSW złapało kantyniarza na
przywożeniu do obozu transportera czystej (sprzedawał w cenie od 110 do 150 zł
za półlitrówkę), transporter internowano pod łóżkiem komendanta i dzielono się
zawartością z kantyniarzem mniej więcej w stosunku 2 : 1; tzn. co trzecią
butelkę odzyskiwał. Zauważyliśmy jak to wykonywano (groteska, ale to powinno
być zasadniczym argumentem, że nie zmyślam): przed apelem wieczornym komendant
wkładał butelkę do swego oficerskiego buta (czasami dwie do dwóch butów – tak,
miał poczucie humoru) i zasznurowywał namiot. W czasie apelu kantyniarz
wślizgiwał się tam, po chwili rozsznurowywał namiot i wychodził.
Alkoholu (surowo zakazanego we wszelkiej postaci) dostarczali kantyniarz,
kierowcy, ludzie odwożeni do dentysty i wolni strzelcy. W moim namiocie
większość piła co drugi-trzeci dzień, pod koniec nawet częściej.
Gdybym w tym miejscu zakończył relację, opis życia towarzyskiego zostałby
sfałszowany. Owszem, był alkohol i nieodłączne męskie pogwarki -
Dygresja. Czytający może uważać to za inteligenckie fochy, prawdą jest
jednak, że nie tak była mi straszna bezcelowa praca i wojskowa wojskowość
naszego życia, jak nieuchronne wysłuchiwanie tych pogwarek. A przecież w
odniesieniu do przypadkowego towarzystwa mam minimalne wymagania: żeby nie
opowiadali o swoich partnerkach jak o kubłach ze śmieciami.
- ale była też Olimpiada w TV i rozmawiano o życiu. Nieomal każda z tych
rozmów mogłaby doprowadzić do grubego studium, ale – powtarzam - czuję się
matematykiem, nie socjologiem czy też działaczem społecznym. Postawiony w
sytuacji słuchacza zapamiętałem i czuję się w obowiązku powtórzyć w skrócie,
rzucając prawie jedynie hasła wywoławcze:
- zgodne ze sobą w detalach relacje o torturach w więzieniach: bicie,
odbijanie nerek przez deskę, rozciąganie na 8-24 godzin na specjalnym łóżku,
sadzanie na haku, niedożywianie przy ciężkiej pracy;
- szczególne ekspertyzy psychiatryczne mgr Różańskiego (czy też
Różyckiego) w szpitalu więziennym w Ostrowiu;
- niezupełnie naturalna śmierć Silbersteina-Śliwy;
- głodówki w więzieniach, z przymusowym wlewaniem posiłków po 6-ciu
dniach, historia sześciotygodniowej głodówki 1700 osób w Goleniowie w 1974
roku;
- strajk z 4.11.74 w kombinacie w Policach, który wybuchł w związku z
osobliwym rozdziałem premii, jego stłamszenie zastraszeniem, że to
działalność polityczna (żeby zakłócić obchody rocznicy Rewolucji
Październikowej);
- wyławianie w knajpach rozmawiających o pożarach warszawskich i
wymuszanie od nich pisemnych odpowiedzi na 5 pytań, z których przykładowe
brzmi: „jak widzisz stosunki polsko-radzieckie?”;
- autobus wiozący 34 byłych członków komitetu strajkowego stoczni
szczecińskiej na szkolenie BHP w Węgierskiej Górce, jesień 1971 roku.
Autobus wprawdzie nowy i sprawdzony przed wyjazdem, ale w czasie podróży
omal nie odpada koło, czego nawet eksperci w Mielcu nie potrafią zrozumieć
(historia potwierdzona przez parę niezależnych źródeł);
- stoczniowiec, który na zebraniu związków zawodowych opowiada jak
popełniano na nim samobójstwo za pomocą kuchenki gazowej (słyszałem przed
laty podobną historyjkę z kół wewnątrz-milicyjnych).
O wielu zasłyszanych historiach nie wspominam – nie wiem jaki jest stopień
ich wiarygodności.
Dowiedziałem się też, że przy wzywaniu mnie zachowano się nader uprzejmie;
innych powiadamiano w środę (16.6) lub w piątek w pracy, a kogoś nawet po
pracy, zawożąc wprost z domu na dworzec. O człowieku, wyjętym z łóżka (na
zwolnieniu chorobowym) i wysłanym do jednostki już mówiłem. Parę osób
zrewanżowało się takim samym lekceważeniem drugiej strony przyjeżdżając do
jednostki w poniedziałek (21.6), uszło im to na sucho.
Niektórzy jechali chętnie – wizja ćwiczeń na świeżym powietrzu była im
milsza niż lato w hali fabrycznej. To ich kierownicy i dyrektorzy szukali
gorączkowo możliwości wyreklamowania ich – z reguły nadaremnie. (Opowiada
nadmajster ze stoczni szczecińskiej: „mieliśmy oddawać statek armatorowi 20
lipca, w pracy będę dopiero 29-go. Nie mogą zrobić tego beze mnie, no tak,
stocznia zapłaci za przekroczenie terminu parę tysięcy dolarów kary”). Ale i
potem byli tacy, którzy mimo popsucia planów urlopowych, zdenerwowania,
zmęczenia i niedożywienia twierdzili, że wolą ten obóz niż pracę w zakładzie.
Wypuszczono nas po uroczystym zakończeniu z udziałem sztandarów i hymnów (z
wyjątkiem informatorów, których puszczono poprzedniego dnia). W przemówieniach
dziękowano nam, znów słyszeliśmy o „podniosłym patriotycznym obowiązku” a
także o „wzmaganiu zdolności bojowej w czasie, gdy NATO intensywnie się
dozbraja” (tu ponad trzystu zgromadzonych na polance ryknęło nieopanowanym
śmiechem). Po czym zaprowadzono nas z powrotem do obozu i rozdzielono na
grupy, które rozwożono do różnych okolicznych stacji na stosowne pociągi
między 13-tą a 21-szą 50. W miasteczkach, do których nas dowożono, roiło się
od milicji i WSW. Pod starannym nadzorem wsiadaliśmy do pociągów, żegnani
„życzeniami wszelkiej pomyślności w życiu cywilnym”.
Po powrocie do Wrocławia usłyszałem, że na podobnym obozie w Jeleniej Górze
zastrzelono rezerwistę gdy przechodził przez płot wybierając się na piwo. O
ile znam się na wojsku, to strzelający dostał w nagrodę za sumienną służbę
wartowniczą pięć dni urlopu.
Dr Sobierajskiego nie zastałem na Politechnice. Jego sekretarka powiedziała
mi, że wrócił do Wrocławia po dwóch dniach, tyle, że ostrzyżony. W moim
instytucie mówiono mi, że ja także wstałem wyreklamowany, o czym WKU
powiadomiło instytut jeszcze w czerwcu. Nie wiem co to znaczy, ale zdążę się
dowiedzieć.
Warzyw dalej nie jadam – cholerne kolejki. Zresztą za wszystkim. Pierwszy
raz od kilkunastu lat mam jakieś kłopoty ze zdrowiem (serce, żołądek). No
trudno, przeżyję, po jakimś czasie dojdę do siebie. Myślę, że to dość
umiarkowana cena za poznanie tylu interesujących ludzi. No, i wziąłem udział w
eksperymencie na skalę obozu (socjalistycznego). Nie wiem ilu było nas
wszystkich w całej Polsce – z moich szacunkowych obliczeń wynika, że nie mniej
niż 7.000 osób. Za jakiś czas dowiem się tego dokładniej – tymczasem wolałbym
jednak o tej sprawie zapomnieć.

Lista
osób represjonowanych
w
Wojskowym Obozie Specjalnym w Budowie
Nadsyłane
życiorysy i wspomnienia będą umieszczane na stronie.
(Po
kliknięciu na nazwisko wyróżnione kolorem niebieskim zostanie uruchomiony
biogram)
Leszek
Jaranowski
WKU
LUBLIN
1.
|
Adamowicz Czesław
|
2.
|
Bożyk Eugeniusz
|
3.
|
Bojanłowski Adam
|
4.
|
Braziak Roman
|
5.
|
Burcon Władysław
|
6.
|
Colewa Antoni
|
7.
|
Garryel Antoni
|
8.
|
Gruca Zbigniew
|
9.
|
Krawczyk Ryszard
|
10.
|
Lipa Sławomir
|
11.
|
Oszański Roman
|
12.
|
Szponar Jan
|
13.
|
Szczepaniak Marek
|
14.
|
Wójtowicz Jacek
|
15.
|
|
WKU
BIAŁYSTOK
1.
|
Balicki Ryszard
|
2.
|
Chwatko Lech
|
3.
|
Drabik Jerzy
|
4.
|
Kalinowski Ryszard
|
5.
|
Kozłowski Konstanty
|
6.
|
Kroczko Kazimierz
|
7.
|
Oksiński Józef
|
8.
|
Piotrowski Ryszard
|
9.
|
Piątek Józef
|
10.
|
Rasiński Leszek
|
11.
|
Sulewski Janusz
|
12.
|
Sołub Wincenty
|
13.
|
Sadowski Marek
|
14.
|
Sosnowski Tadeusz
|
15.
|
Trudnost Marek
|
16.
|
Wiszowaty Zdzisław
|
17.
|
Zyskowski Lech
|
18.
|
Zytkowski Zbigniew
|
WKU
KIELCE
1.
|
Bochenek Jan
|
2.
|
Borek Krzysztof
|
3.
|
Gwizdak Jan
|
4.
|
Jamróz Zbigniew
|
5.
|
Kamiński Stanisław
|
6.
|
Kita Janusz
|
7.
|
Malanowicz Adam
|
8.
|
Osuch Stanisław
|
9.
|
Pustuł Adam
|
10.
|
Pajdosz Jan
|
11.
|
Zieliński Maciej
|
12.
|
|
WKU
RADOM
1.
|
Bogucki Jacek
|
2.
|
Piętowski Marian
|
3.
|
Tkacz Lech
|
WKU
WARSZAWA
1.
|
Czopowicz Stanisław
|
2.
|
Gregorowicz Janusz
|
3.
|
Kępiński Sławomir
|
4.
|
Koziarek Wacław
|
5.
|
Lis Zbigniew
|
6.
|
Nowaczyński Waldemar
|
7.
|
Okrasa Janusz
|
8.
|
Przeniecki Marek
|
9.
|
Pawłowski Leszek
|
10.
|
Piotrowski Tadeusz
|
11.
|
Szymani Janusz
|
12.
|
Tywonek Jacek
|
13.
|
Palma Marian
|
14.
|
|
15.
|
|
WKU
KRAŚNIK
1.
|
Gawdzik Wiesław
|
2.
|
Kasiak Jan
|
3.
|
Kaczkowski Jerzy
|
4.
|
Szatan Krzysztof
|
5.
|
Zbytniewski Wiesław
|
6.
|
|
WKU
PIOTRKÓW TRYBUNALSKI
WKU
KOZIENICE
1.
|
Piechota Andrzej
|
2.
|
|
3.
|
|
WKU
TOMASZÓW MAZOWIECKI
1.
|
Peszka Jan
|
2.
|
Zerek Kazimierz
|
3.
|
|
WKU
STARACHOWICE
1.
|
Szczygieł Andrzej
|
2.
|
Sarba Andrzej
|
3.
|
Walas Sylwester
|
WKU
PUŁAWY

Marcin
Dąbrowski – historyk z lubelskiego IPN
To
nie przypadek, że 2 listopada ‘82 powołano do
"wojska” tak dużą grupę działaczy Solidarności z
całego kraju. 8 października sejm PRL uchwalił nową ustawę
o związkach zawodowych, która przekreślała szanse na
reaktywację Solidarności.
W odpowiedzi na to 9 października
roku podziemne władze związkowe wezwały działaczy do
zorganizowania 10 listopada strajku generalnego. To miała być
równocześnie rocznica zarejestrowania Solidarności w
‘80 roku. 11-13 października już zaczęły się pierwsze
zamieszki w kraju. Trzeba było coś z tym zrobić, tym
bardziej, że władze szykowały się do zniesienia stanu
wojennego. Wymyślono więc unieszkodliwienie działaczy
Solidarności poprzez masowe wcielenie ich do wojska. Najwięcej
osób było z krakowskiego, lubelskiego, gdańskiego, wrocławskiego i z Wielkopolski. Nie ma wątpliwości, że miało to charakter
represyjny.
To był szczególnie dotkliwy obóz internowania,
o którym wiemy dziś jedynie z relacji świadków.
Marcin
Dąbrowski |
List
do Premiera RP pana
Donalda Tuska Warszawa 17
marca 2008
w
sprawie projektu ustawy „o uprawnieniach kombatantów,
uczestników walki cywilnej lat 1914-1945, działaczy opozycji
wobec dyktatury komunistycznej oraz niektórych ofiar represji
systemów totalitarnych"
(dotyczy
również osób internowanych w Wojskowych Obozach Specjalnych)
pełny
tekst listu > 
Odpowiedź z
Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej:
1) ..."uprzejmie
informuję, ze projekt był już przedmiotem szerokich
konsultacji społecznych głównie w środowiskach kombatantów
i osób represjonowanych i zyskał ich akceptację. Ponadto
projekt został przyjęty przez Komitet Rady Ministrów. W związku
z powyższym uprzejmie informuję, że na obecnym etapie prac
legislacyjnych wprowadzanie zmian w projekcie ustawy nie jest
możliwe."
2) Konsultacje międzyresortowe
i społeczne.
Projekt ustawy został przesłany do uzgodnień międzyresortowych
oraz konsultacji
z następującymi partnerami społecznymi:
1) Forum Związków Zawodowych;
2) NSZZ „Solidarność”;
3) NSZZ „Solidarność 80”;
4) Ogólnopolskim Porozumieniem Związków Zawodowych;
5) Konfederacją Pracodawców Polskich;
6) Konfederacją Pracodawców Prywatnych;
7) Business Centre Club;
8) Ogólnopolskim Stowarzyszeniem Internowanych
Represjonowanych;
9) Związkiem śołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych;
10) Związkiem Represjonowanych Politycznie „śołnierzy-
Górników”;
11) Związkiem „Solidarność” Polskich Kombatantów;
12) Klubem Kombatantów 4 Pomorskiej Dywizji Piechoty im. Jana
Kilińskiego;
13) Związkiem Inwalidów Wojennych;
14) Radą do Spraw Kombatantów i Inwalidów Wojennych;
15) Krajową Radą Sądownictwa;
16) Instytutem Pamięci Narodowej.
W
związku z powyższym apeluję o lobowanie wśród posłów i
senatorów. Zachęcam wszystkich kolegów mających tzw.
"dojścia" o przekazywanie do biur poselskich
posiadanej wiedzy, czym były Wojskowe Obozy Specjalne.
Jednocześnie upoważniamy do występowania również i w
obronie naszych interesów kolegę Józefa Pinterę, szefa
bratniego Stowarzyszenia Chełmiaków. Nie
możemy przegapić tej sprawy. Wnioski chłopaków występujących
na drogę sądową są odrzucane z powodów formalnych. (Płytę
DVD o Wojskowych Obozach Specjalnych można nabyć nie
koniecznie drogą kupna kontaktując się ze mną.)
Leszek
Jaranowski
STANOWISKO
SOLIDARNOŚCI WALCZĄCEJ
przedstawione
na spotkaniu Grupy Roboczej Środowisk Opozycji
Antykomunistycznej w Warszawie dnia
15 marca 20008 r.
W SPRAWIE
Ustawy
z dnia 19 września 2007 (DU 2007 nr 191 poz. 1372)
–
o zmianie ustawy o uznaniu za nieważne orzeczeń
wydanych wobec osób represjonowanych za działalność na
rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego
(W
sprawie: zadośćuczynienia i odszkodowania)
Obowiązująca,
znowelizowana ustawa wprowadza podział naszego środowiska byłych
represjonowanych PRL – na lepszych i gorszych. Na tych
pierwszej kategorii i dalszych. Uprawnienia do ubiegania
się o roszczenia i zadośćuczynienie nadaje niewielkiej
grupy osób. Wszystkim pozostałym, którzy w różny sposób
podejmowali się działalności na rzecz przemian
demokratycznych w Polsce, Ustawa daje tylko złudną nadzieję
na możliwość uzyskania zadośćuczynienia.
Pominięci
mogą być nawet ci, którzy otrzymali wysokie odznaczenia państwowe,
jak i ci, którym unieważniono wyroki z inicjatywy
państwa w latach 90.
Możliwości
ubiegania się o zadośćuczynienie nie mają osoby, które
działały i były represjonowane w latach stanu
wojennego, ci, którzy ukrywali się w stanie wojennym, a nie
byli aresztowani i internowani. Albo ci, którzy pod wpływem
represji UB za działalność związkową zostali zmuszeni do
zwolnienia się z pracy – niekoniecznie na podstawie
wypowiedzenia ze strony zakładu pracy. Również ci, którym
w stanie wojennym aparat represji uprzykrzał życie w inny
sposób, np. poprzez blokowanie możliwości podjęcia innej
pracy, „lipne sprawy”, wytaczane przez urzędy
skarbowe, albo represje, groźby i działania wobec członków
rodzin. W końcu nie mogą ubiegać się o zadośćuczynienie
rodziny zamordowanych.
Z
niepokojem też zauważamy, że pojawiające się orzecznictwo
sądowe ujawnia braki i niedopracowania ustawowe.
Dostrzegamy też, że ustawa nie jest powszechnie znana, a obowiązujący
zawężający termin (jednego roku) składania wniosków w
sprawie zadośćuczynienia jest zbyt krótki. Naszym zdaniem
powinien on być przedłużony bezterminowo. Oczekujemy takich
zmian prawa – Kodeksu karnego, cywilnego oraz pracy, aby
nasze wnioski nie były oddalane z powodu przedawnienia.
Oczekujemy zwolnienia z opłat sądowych nie tylko w
sprawach toczących się przed Sądem Karnym, ale i pozostałymi.
Naszym
zdaniem wymienione przykłady, a pominięte w uchwalonej
ustawie, powinny być rozpatrywane na gruncie art. 417 Kodeksu
cywilnego.
Wymieniany
powyżej katalog represji aparatu państwowego wobec nas, jak
i inne zmiany prawa, powinien być w
ł ą c z o n y do pilnej nowelizacji
niniejszej ustawy.
Proszę
nas nie dzielić – wszyscy w stanie wojennym ryzykowaliśmy
naszą wolnością, spokojem i bezpieczeństwem naszych
rodzin. Niech sądy podejmują sprawiedliwe wyroki.
Przewodniczący
Stowarzyszenia
Solidarność
Walcząca
Kornel
Morawiecki
Adresaci:
Prezydent
RP,
Premier,
Marszałkowie
Sejmu i Senatu,
Kluby
Poselskie PiS, PO, PSL
wróć
do galerii
©
Ogólnopolskie Stowarzyszenie Osób Represjonowanych
w
Specjalnych Obozach Wojskowych w latach 1982-1983
©
Leszek Jaranowski
Nieautoryzowane
rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej strony w
jakiejkolwiek postaci bez wiedzy i zgody jest zabronione. Publikowanie,
wykonywanie kopii na dowolnych nośnikach powoduje naruszenie praw
autorskich.
W
sprawach udostępnienia materiałów proszę się kontaktować z
autorem strony Leszkiem Jaranowskim.
|
|