W szkole zawodowej nauczył się kowalstwa, a
po wojsku zaczął pracę w Fabryce Silników Małolitrażowych.
W maju 1976 przeniósł się do Zakładu Mechaniczno-Odlewniczego Huty im. Lenina. — Strajki sierpniowe
tak bardzo nas nie zaskoczyły. W naszym zakładzie już od 1976
roku ciągle wrzało, były przestoje w proteście przeciwko
kolejnym zmianom norm akordowych - wspomina Kazimierz Łapczyński.
Gdy tworzyła się "Solidarność",
zakładał struktury związkowe w hucie. Najpierw był szefem
"Solidarności" w Kuźni, a potem w całym Zakładzie Mechaniczno-Odlewniczym, największej
jednostce nowohuckiego kombinatu metalurgicznego. Po
wprowadzeniu stanu wojennego znalazł się w sześcioosobowym
komitecie strajkowym Huty Lenina Gdy milicja spacyfikowała
kombinat, a najbardziej znani liderzy hutniczej "Solidarności"
zostali ujęci i trafili do obozów internowania lub więzień,
wraz z trójką kolegów stworzył mocno zakonspirowany Komitet
Ocalenia Solidarności (KOS), który kierował podziemnym związkiem
w Nowej Hucie.
Gazetki
i drukarnie
Przede
wszystkim zależało nam wówczas na dotarciu do ludzi z niezależnym
słowem i prawdziwą informacją – mówi Kazimierz Łapczyński.
Organizował więc sieć podziemnych drukarni. Mieściły się
one w okolicach Krakowa i były bardzo dobrze zakonspirowane.
Gdy jedna z nich wpadła
i władza chełpiła się zwycięstwem nad podziemiem,
natychmiast druk przejmowali inni. — W najbliższym numerze
podziemnego pisma dawaliśmy rymowankę: „Tylko głupcy i
mali myślą, że nas zlikwidowali" – śmieje się Łapczyński.
W kwietniu 1982 był organizatorem pierwszej
wielkiej demonstracji hutniczej (5 tysięcy osób), która ruszyła
spod bramy huty po zakończeniu jednej ze zmian. — Pomyśleliśmy,
że trudno jest atakować hutników wychodzących tłumnie z
pracy – wspomina pan Kazimierz. Tradycja takich demonstracji
sprzed głównej bramy Huty Lenina utrzymała się przez następne
lata.
SB podejrzewała, że ma związki z
podziemiem, ale nie potrafiła mu tego udowodnić.
W listopadzie 1982 dostał powołanie do wojska. Wraz z innymi
solidarnościowcami na kilka miesięcy przydzielono go do
Wojskowego Obozu Specjalnego nr 6 w Czerwonym Borze koło Łomży.
— To było coś między obozem internowania a więzieniem
-
wspomina Łapczyński. Mieszkali w wagonach obitych deskami i
eternitem, pobierano im odciski palców, wzywani byli na przesłuchania
i namawiani do wyjazdu za granicę z biletem w jedną stronę.
Po powrocie z Czerwonego Boru musiał wycofać
się ze struktur podziemnych. — Za bardzo esbecy za mną
chodzili. Dla bezpieczeństwa tajnej działalności, podziemną
pracę przejęli inni, o których esbecy nic nie wiedzieli -
wspomina Łapczyński.
Teraz działał już półjawnie, chodził na
nowohuckie demonstracje. Zajął się też pracą organiczną.
Jeszcze w 1981 roku był jednym z założycieli Młodzieżowej
Spółdzielni Mieszkaniowej Hutników działającej przy
"Solidarności". Choć po 13 Grudnia związek był
zdelegalizowany, jego działacze postanowili jednak wykorzystać
istnienie tej spółdzielni. Sami wypalali cegły, lasowali
wapno i w osiedlu Na Stoku zbudowali dla siebie trzy okazałe
bloki. — Nauczyłem się wtedy murarskiego fachu
– śmieje się
Łapczyński.
Kowal
robi w drewnie
Te
doświadczenia przydały mu się, gdy z końcem 1986 roku rzucił
hutę, bo nie miał tam szans ani na lepiej płatną pracę, ani
na awans. Na zarobek wyjechał do Austrii, gdzie zatrudniał się
na budowach. Pewnie by został na stałe, bo mając mistrzowskie
papiery kowala, zaczął rozkręcać własną firmę
metaloplastyki. Ale nadszedł 1989 rok, w Polsce zaczęły się
przemiany – i postanowił wrócić.
Nie poszedł jednak do polityki, jak wielu
jego kolegów. Wybrał gospodarkę. Chciał sprawdzić się na
wolnym rynku, wykorzystując dolarowe oszczędności z pracy za
granicą.
Na rynku było wtedy dużo drewna, którego
nie miał kto przerobić. Wraz z wujem założył więc w
rodzinnym Gruszowie pod Krakowem tartak. Maszyny kupował od
upadających firm drzewnych — Jako pierwsi w Małopolsce zaczęliśmy
używać pił stylitowych. Droższych, ale dających lepszą
jakość i mniej odpadów – opowiada Kazimierz Łapczyński.
Gdy na rynku usług drzewnych zrobiło się
ciasno, wybrał inny kierunek działalności. Teraz skupuje bale
drewna na przetargach, przeciera je w tartaku i sprzedaje. Jego
firma Drewex rocznie przerabia około 3 tysięcy metrów sześciennych
drewna i należy do większych tartaków Małopolski. — To
nie jest duży biznes, ale wystarczy na stabilne utrzymanie
moich najbliższych oraz kilku rodzin pracowników - wyznaje
dawny solidarnościowiec — Wymaga to ciągłego wysiłku,
pracy po 10 -12 godzin dziennie, także w soboty – zaznacza.
Nauczył się, że w takim biznesie trzeba
dbać o jakość wyrobów i ciągle liczyć koszty. — Zrezygnowaliśmy z własnego transportu, wynajmujemy go od
specjalistycznej firmy, bo to jest znacznie taniej niż
utrzymywać kierowców i samochody – tłumaczy szef
Drewex-u. Nie zatrudnia też księgowej; korzysta z usług firmy
rachunkowej. W Gruszowie dokupił ziemi, ma własny, dobrze
prowadzony las.
— Po wejściu do UE zaczęło u nas brakować
surowca tartacznego, bo bardzo zwiększył się eksport polskich
wyrobów. Po wiatrołomach z końca ubiegłego roku drewna
generalnie nie brakuje, zwłaszcza że ze Słowacji importuje się
mnóstwo niedrogiego świerka i jodły. Za mało jest jednak
drewna liściastego, szczególnie wysokiej jakości dębu, buka,
jawora – opowiada przedsiębiorca. Podkreśla, że polski
przemysł drzewny coraz mocniej jest obecny na rynkach unijnych
i jeżeli ten wzrost się utrzyma, to będziemy musieli więcej
importować surowca do przerobu. Chyba że Lasy Państwowe zwiększą
ilość pozyskiwanego drewna, a mają takie możliwości bez
zachwiania równowagi biologicznej - zapewnia Łapczyński.
Teraz zresztą Lasy Państwowe wysyłają duże partie
nieprzerobionego drewna na Zachód. Tartaki z UE, głównie
niemieckie, kupują je w Polsce nawet taniej niż lokalni
odbiorcy.
Co
daje satysfakcję
Od
dziesięciu lat wraz synem prowadzi też zakład metaloplastyki,
wytwarzając przecinaki do młotów pneumatycznych dla swojej
dawnej huty. Czasem trafiają się ciekawsze zamówienia: na
przykład modele 12 800 inskrypcji z nazwiskami ofiar Katynia,
Miednoje i Charkowa. Wykonane były z drewna i plastiku, a następnie
inskrypcje odlewano w nowohuckim Metalodlewie z żeliwa szarego.
— Zawsze byłem optymistą i to mi pomaga w
życiu. Chociaż na co dzień w biznesie jest jeszcze wiele
barier, niejasnych przepisów podatkowych, to nie można nie
zauważyć, jak przez te 16 lat Polska się zmieniła. Nie
wszyscy chcą to widzieć – wzdycha Kazimierz Łapczyński.
Podkreśla, że polska gospodarka opiera się
na 2,5 miliona małych i średnich firm. Ale ich właściciele
działają w rozproszeniu. — Gdybyśmy się zorganizowali,
moglibyśmy skłonić polityków do szybszych zmian w
gospodarce, usunięcia barier hamujących rozwój.
Mimo pożegnania się ze związkowym ruchem,
Kazimierza Łapczyńskiego nie opuszcza społecznikowska pasja.
Chętnie pokazuje młodzieży swoje bogate zbiory ulotek, znaczków,
podziemnych publikacji wraz z zachowaną do dziś biało-czerwoną
opaską, jaką nosił na ramieniu na strajku w hucie. W
Gruszowie, koło budowanego obecnie nowego domu chce też urządzić
skansen ze starymi wiejskimi wozami, narzędziami i sprzętami,
których zgromadził imponującą kolekcję.
do góry >
|