KRAKÓW

Jan
Czarnecki

Leszek
Jaranowski

Kazimierz
Łapczyński

Adam
Siatka
***
Bogusław
Atłasiński
***
Zbigniew
Bielecki
***
Wojciech
Daniel
***
Eugeniusz
Dobkowski
***
Stanisław
Farys
***
Wacław
Kalina
***
Bogusław
Kantor
***
Józef
Król
***
Jan
Kietliński
***
Marek
Kural
***
Wiesław
Małyska
***
Jakub
Meissner
***
Zenon
Niestój
***
Tadeusz
Ostrowski
***
Andrzej
Pawlik
***
Wiesław
Pędziwiatr
***
Ryszard
Rusnarczyk
***
Mirosław
Ryba
***
Tadeusz
Szczypczyński
***
Andrzej
Wołek
|
Zapis wspomnień na podstawie
audycji emitowanej
w Radiu Kraków w dniu 16 grudnia 2007 roku
Adam Siatka — Miałem skalę porównawczą, jak
było w normalnym ośrodku internowania, a jak było w tym
wojskowym. Normalny ośrodek internowania w porównaniu z tamtym
to jest przedszkole. Tam była gehenna.
Kazimierz Łapczyński — To jest 1982 rok, początek
listopada, przynosi mi to milicjant do domu. Po prostu wezwanie,
normalne wezwanie – proszę bardzo podpisać się – odebrałem.
Leszek Jaranowski — Zasłużyłem sobie w ich
przekonaniu ewidentnie. Wyszedłem z tego „dołka" i
tu jest ciekawa historia – po 48 godzinach wedle obowiązującego
wtedy prawa albo się dostaje decyzję o aresztowaniu
tymczasowym, albo jakieś zarzuty, albo wypuszcza. No to mnie
wypuszczają, wychodzę cały szczęśliwy, słońce świeci. To
jest ulica Mogilska. Jest tam przystanek tramwajowy, no to idę
na ten przystanek i jadę do domu. Chłopakom powiedzieć, że
żyję, pokazać się żonie przede wszystkim. Bo zamykając oni
nigdy w życiu nie informowali rodziny. Po prostu się znikało,
nagle się znikało. Podchodzi na ten przystanek dwóch panów -
myślę, że następni chętni do tramwaju, a oni mnie pod pachę
i z powrotem na Mogilską, na drugą stronę ulicy. Następne
„48" godzin. Jedno „48" odbębniłem
– wypuścili – zapisali, że zostałem wypuszczony i
drugie „48". Za tym drugim razem jak wychodziłem to
dostałem bilecik. Byłem po służbie wojskowej, czyli
teoretycznie nazywało się to „bilet na odbycie ćwiczeń
rezerwy" – wziąłem.
Adam Siatka — Zostałem zawezwany na Komendę Uzupełnień
w Nowej Hucie i oczywiście dostałem powołanie na ćwiczenia
wojskowe – tak to wtedy nazywali. Skończyłem służbę
wojskową, nigdy nie byłem wzywany wcześniej na żadne ćwiczenia
mimo, że akurat byłem w łączności.
Leszek Jaranowski — Czerwony Bór – nikt z
nas nie wiedział gdzie to jest. Na mapie tego nie było w ogóle.
Co to za białe niedźwiedzie, jakieś takie? Potem się okazało,
że to głęboko na północnym wschodzie. Między Łomżą, a
Zambrowem. Poligon wojskowy. Na mapie, nazwa Czerwony Bór nie
istniała.

Jarosław Szarek (IPN Kraków) — Pierwsze osoby do tych
obozów trafiły przed ogłoszonym przez podziemne kierownictwo
Solidarności na 10 listopada 1982 roku strajkiem generalnym, który
miał być odpowiedzią na delegalizację „Solidarności"
przez ówczesny Sejm PRL. Potem były również gorące daty, bo
była pierwsza rocznica stanu wojennego 13 grudnia. Była
kolejna rocznica wydarzeń grudnia 1970 na Wybrzeżu. Strzałów
pod kopalnią „Wujek" 16 grudnia. Władza przewidywała,
że te daty, te rocznice będą w jakiś sposób momentem
aktywniejszej działalności „Solidarności". Chcąc
przed tym się zabezpieczyć, a nie chcąc już aresztować tych
ludzi – likwidowano obozy internowania –
jednak tych ludzi chciano odizolować i właśnie wykorzystano
te obozy wojskowe.
Leszek Jaranowski — Jak się znalazłem na
dworcu, sprawa zupełnie się wyjaśniła. Patrzę, stoi
multum ludzi młodych. Ludzie z podziemia w tamtych czasach
mieli charakterystyczny wygląd. Najczęściej brody... i tu
takie skupisko. Co, manifestacja się jakaś robi, manifa? No to
już – jestem gotowy i chętny! Patrzę się, a tu wszyscy
do tego samego pociągu wsiadają. Po drodze wysiadaliśmy w
takiej miejscowości, oczekiwaliśmy na następny pociąg żeby
dojechać dalej. Oczywiście cała miejscowość została przez
nas wszystkich – a była to już grupa ponad czterystu osób
– całe
otoczenie dworca zostało wymalowane, oplakatowane. Ja pamiętam,
że miałem pióro. No to tym atramentem – niewiele tego
było – ale napis stosowny wykonałem na murze tego
dworca. Wysiedliśmy w Czerwonym Borze, dołączyli do nas
ludzie z innych miejscowości. Okazało się potem, że w
zasadzie byli z całej Polski. Potężny teren, poligon
wojskowy, czołgowisko, obrośnięte lasem wszędzie w koło.
Dla kogoś, kto nie zna terenu, żadnego ogrodzenia nawet nie
trzeba było – nie wiedziałby, w którą stronę iść i
jak długo, bo to wielkie, potężne przestrzenie. Potężne lasy
i nic w koło.
Adam Siatka — Zdecydowana większość, to byli
ludzie, którzy mieli długoletnie staże pracy na kombinacie czy
w innych zakładach.
Kazimierz Łapczyński — Tam jest około pięćset
osób. Z Krakowa jest nas dokładnie 123 osoby, głównie z Huty
– 120 osób. Część osób z „Solidarności", tej z przed
stanu wojennego. Część osób, które były wcześniej
internowane i wypuszczone. Biorą ich po wypuszczenia za dwa
tygodnie. Są tam podoficerowie, oficerowie i osoby, które
nigdy nie były w wojsku. Jedna osoba poruszała się o kulach.
Na stołówkę mamy około 3 kilometry. więc ta osoba robi około
18 kilometrów dziennie o kulach. To ona nic nie robi, tylko
jeden żołnierz idzie z bronią z przodu, drugi za nią z tyłu
i tak ją prowadzi na śniadanie. Jak wrócił ze śniadania, to
umył sobie ręce i szedł na obiad. Jak wrócił z obiadu, szedł
na kolację. Cały dzień jest w drodze – tak prawie
cztery miesiące spaceru o kulach.
Leszek Jaranowski — Człowiek podpierał się
laską, wyraźnie utykał. Jeden z nich nie miał trzech palców.
Co to za wojsko?
Adam Siatka — Dwie trzecie stanu osobowego to
byli ludzie, którzy nie mieli za sobą wcześniejszej służby
w wojsku.
Kazimierz Łapczyński — Jesteśmy zakwaterowani
w wagonach towarowych. Trzy wagony towarowe złożone do kupy.
To jest pod nas przyszykowane i jeszcze nie wykończone. Obite
deskami, przykryte eternitem falistym, ale w pomieszczeniu w środku
jest tam bodajże 46 osób. Niecałe 50 osób nas było w tych
trzech wagonach. Przy tym część jest jako pomieszczenia
gospodarczego.
Adam Siatka — Mieliśmy tam 2 tak zwane „kubusie"
(żeliwne piecyki zwane też „kozami") do ogrzewania.
Jakiś tam przydział węgla. Nie pamiętam konkretnej ilości,
ale to bardzo mało. Starczało powiedzmy na 1 godzinę palenia.
Chodziliśmy do lasu, przynosili drewno i tym drewnem paliliśmy
żeby było ciepło. Wiadomo, to była zima. Były nawet bardzo
mroźne dni. Więc trzeba było sobie jakoś radzić na własny
rachunek.
Kazimierz Łapczyński — Jest tak bardzo ciasno,
w koło są piętrowe łóżka. dla jednej osoby było jakieś
50 do 60 cm miejsca. Nie można się było ubrać. My nie mogliśmy
wstać rano żeby się swobodnie ubrać, tylko jedni musieli leżeć
na łóżkach aby pozostali się ubierali. Ci co już byli
ubrani, kładli się na łóżkach aby ci pierwsi mogli się
ubrać. Biorą nam odciski palców, jesteśmy przesłuchiwani.
Przesłuchiwani jesteśmy cały czas przez Wojskowe Służby
Informacyjne „Czerwonych Beretów".
Adam Siatka — Przedstawiono nas tam troszkę
inaczej. Naszym dowódcom stwierdzono, że mają do czynienia z
jakimś elementem przestępczym, z kryminalistami z jakimiś tam
wyrokami. To byli oficerowie Wojska Polskiego. Jak się później
okazało, zostali tak samo wprowadzeni w błąd przez swoich wyższych
przełożonych. Dla niektórych było to wielkie rozgoryczenie.
Nawiązały się później jakieś sympatie między nami bo
naprawdę niektórzy ludzie byli początkowo załamani tym co się
stało, że zostali nazwani przez niektórych naszych kolegów
klawiszami. Później ochłonęli z tego wszystkiego i jakoś się
tam tolerowaliśmy.
Leszek Jaranowski — Przebrali nas. Ostrzygli
paskudnie, bardzo wysoko. Nawet ludzie, którzy byli w normalnym
wojsku to dużo lepiej wyglądali od nas. Pewnie chodziło im o
jakąś tam małą, drobną złośliwość. Pagonów nam
nie dali. Większa część osób zamkniętych w tym Czerwonym
Borze to byli żołnierze, którzy już mieli jakieś stopnie
wojskowe.

Kazimierz Łapczyński — Ja byłem wtedy młody,
byłem chyba jednym z najmłodszych przywódców na Hucie Miałem
wtedy około 26 lat, niedawno wyszedłem z wojska.
Adam Siatka — Miałem specjalność wojskową,
byłem łącznościowcem. Zostałem zaproszony do zrobienia łączności
telefonicznej między tym obozem, a jednostką macierzystą, która
w odległości około trzech kilometrów była od tego obozu.
Nawiasem mówiąc dowódca tej jednostki to był członek Wojskowej
Rady Ocalenia Narodowego. Bliski współpracownik generała
Jaruzelskiego.
Leszek Jaranowski — Próbowali nas szkolić. Śmiech
z tym całym szkoleniem. Oni chcieli, myśmy się nie dawali
– to normalna sprawa. Próbowali nam robić tzw. szkolenia
polityczne. Bardzo szybko z tych szkoleń zrezygnowano bo ciężko
się z nami rozmawiało.
Adam Siatka — Wielką głupotą było robienie ze
wszystkich saperów. Chodzili na te ćwiczenia, oczywiście była
to wielka paranoja bo każdy się z tego śmiał. Jak można
zrobić z chłopaka, który nigdy nie był w wojsku od razu
sapera. Były ćwiczenia z tymi minami, oczywiście atrapami z
tym, że istniało takie niebezpieczeństwo, że w każdej
chwili ktoś może zamienić. Może stać się jakaś tragedia.
Dodatkowe zajęcia polityczne, uświadamianie, tłumaczenie
zasadności wprowadzenia stanu wojennego.
Leszek Jaranowski — W pewnym momencie
powiedzieli na, że jeden z domków przeznaczają na świetlicę.
Padła kwestia urządzenia jej. Myśmy zaproponowali, że chętnie
się tym zajmiemy. Jak z jednej strony jest SB-ek, ewidentny
SB-ek, a z drugiej strony jest człowiek z „Solidarności"
i ten SB-ek mówi, że trzeba to urządzić, a ten z
„Solidarności" tak ochoczo podejmuje temat. To
odpowiedź brzmiała – o nie, nie, nie, żadne takie rzeczy! Próbowaliśmy
tłumaczyć, że my tę świetlicę udekorujemy cytatami z
Lenina. Ma pan coś przeciwko Leninowi? I też się nie zgodził.
Są takie fragmenty z Lenina, które można by cytować, które
jakby biły w tamtą rzeczywistość w sposób ewidentny. Ale to
są tylko słowa.

Tablica
poglądowa z akt IPN-u. Zdjęcia przedstawiają ozdobę choinkową
–
prezerwatywę z namalowanymi dużymi okularami i szamerunkiem
generalskim.
Kazimierz Łapczyński — Na drodze są ustawione
posterunki, żeby nikt tam nie dojechał. Rygor typowo wojskowy.
Budują nami drogę ze śniegu do nikąd. Łopaty, gułag taki
polski. Taczki i ze śniegu budujemy drogę przez poligon
wojskowy. Pisałem zażalenie do Głównego Zarządu Wojska
Politycznego, z tego względu, że tam są łamane wszelkie
regulaminy. Bo regulamin jest między innymi taki, że
podoficerowie, oficerowie mogą pracować w wojsku, ale tylko z
równymi sobie stopniem. Nie mogą pracować z szeregowcami. To
wszystko zostało złamane. Pozbawieni jesteśmy pójścia do kościoła.
Konstytucja to zapewnia. Po naszych protestach na Boże
Narodzenie, nie wiem czy to był kapelan, w każdym razie
przedstawił się jako kapelan wojskowy. Zrobił z nami rozmowy.
Adam Siatka — Wyprowadzanie w nocy w samych
tenisuweczkach do lasu za to, że śpiewaliśmy pieśni w
naszych domkach. Czyli byli oficerowie naprawdę gorliwi, którzy
wierzyli w to co robią.
Kazimierz Łapczyński — Nie było żadnego
kontaktu z rodzinami. Nie było wiadomo gdzie jesteśmy.
Adam Siatka — Miałem pierwsze odwiedziny całkiem
przypadkowo. Dlatego rodzina do mnie przyjechał, że nie były
jeszcze rogatki zorganizowane. obóz się dopiero organizował.
Podjechali pod same domki dużym fiatem. Moja żona pochodzi z
Mrągowa na Mazurach i stamtąd jej siostry z mężami wsiedli w auto i przyjechali do mnie. To widzenie się odbyło w asyście
oficera z kontrwywiadu. Od razu im oznajmiono, żeby więcej się
nie wybierali bo i tak nie zostaną wpuszczeni. Nie było
praktycznie żadnych odwiedzin do momentu, kiedy przyjechał ks.
Władysław Palmowski.
Kazimierz Łapczyński — To było po około
trzech tygodniach naszego tam uwięzienia i nie wiem skąd się
udało księdzu Palmowskiemu skombinować autobus PKS-u.
Przyjechały do nas rodziny. Posterunki, które były ustawione
na drodze. Szlaban. Wojsko pod bronią. Podnieśli ten szlaban
bo myśleli, że to jedzie kursowy i wpuścili. Oni wjechali na
teren obozu, a ci nie wiedzieli, że autobus przyjechał. Z autobusu wysypały się żony, wysypały się małe dzieci.
Zapanowała panika. Do mnie jeden z oficerów mówi, że to nie
można. Ja mówię mu panie, wie pan co mówią w Krakowie? Że
mamy gorzej niż w Oświęcimiu, niech zobaczą jak to wygląda.
Nie zapanował nad sytuacją. trudno było strzelać do dzieci.
Na koniec po odwiedzinach ks. Władysław Palmowski udzielił błogosławieństwa.
Jeden z oficerów się przeżegnał. Na drugi dzień już go
nie było.
Leszek Jaranowski — Ksiądz Palmowski był dwa
razy z taką samą „wycieczką", ale zdarzały się
też takie sytuacje. Żołnierze, którzy nas pilnowali i
pierwotnie byli uprzedzeni, że jesteśmy nierobami,
cinkciarzami, takim złym elementem. Siłą rzeczy też młodzi
ludzie, w rozmowach bezpośrednich przekonywali się, że jesteśmy normalnie pracujący. Jak umieli, tak pomagali. Grypsy
wynosili.
Kazimierz Łapczyński — Był tam jeden z lekarzy. W
wigilię składaliśmy wszystkim życzenia. Między innymi tym
co nas pilnowali też składaliśmy życzenia. Pamiętam, poszedłem
do niego, do oficera i zacząłem składać życzenia tymi słowami:,
że miał być lekarzem wojskowym, a teraz jest klawiszem. Żal
mi było tego chłopaka – poszedł do kąta i płakał jak małe
dziecko. Nie wytrzymał psychicznie. Odszedł.
Adam Siatka — Przesłuchania. Cały czas
kontrwywiad wojskowy, WSW, prokuratorzy. Straszenia, szantaże
itd. Pytano nas o cokolwiek. O wiadomości z cywila. Na obozie
też się zresztą zaczęły dziać różnego rodzaju rzeczy, więc
to było dla nich pożywką. Chcieli od razu jakichś organizatorów
czegokolwiek namierzać, likwidować itd. Kiedy wiadomości o
tym, że taki obóz istnieje w Czerwonym Borze pojawiły się w
eterze konkretnie Wolna Europa o tym zaczęła mówić więc
zaczęli troszeczkę odpuszczać, stwarzać warunki normalnego
wojska.
Kazimierz Łapczyński — Byli między nami tacy,
którzy donosili, tacy szpicle. U nas była wyrwana podłoga i w
piasku mieliśmy drukarnię (Nieścisłość
wynikająca z nieużywanego już określenia dla urządzeń do
druku. Określenie „drukarnia" w warunkach obozowych
odnosi się w szczególności do takich przedmiotów jak: płytki
PCV z wyciętym motywem do druku <linoryt>, poduszki
nasączone farbą do stempli, nożyki, farby i wszystkie inne
drobiazgi oraz obozowe patenty pomocne w druku — L.
Jaranowski). Materiały te zostały przez nas
przywiezione, a następnie przemycone do obozu. Następne przywiózł
nam ks. Władysław Palmowski. Chowaliśmy tam też radio. Kiedyś
zaspaliśmy i nie chcieliśmy odrywać tej podłogi żeby
wszyscy nie widzieli gdzie jest ta nasza skrytka. Więc schowaliśmy
radio pod piecyk zakopując w piasku. Oni przyszli, ustawili nas
w dwuszeregu. Wykrywaczem do szukania min przeglądnęli cały
obóz. Znaleźli tą nasza „drukarnię". Niesiono ją
jak zdobycz wojenną. Radia nie znaleźli, zostało do końca.
Leszek Jaranowski — Po około półtorej miesiąca
już można było normalną korespondencję wysyłać. Oczywiście
ocenzurowaną. Jedzenie było szmatławe. Od pewnego momentu mało
kto z nas chodził do stołówki. Tym bardziej, że od naszych
domków do stołówki było jakieś półtorej kilometra. (Koledzy
wspominają, że było trzy kilometry. Określam tę odległość
na zdecydowanie mniejszą zapewne dlatego, że Bozia wyposażyła
mnie w bardzo długie nogi i tzw. słuszny wzrost).
Zimno. A po wizycie księdza Palmowskiego dostaliśmy dużo
margaryn, serków topionych. Nie mogę powiedzieć, żeby to było
jakieś ekstra jedzenie, ale jakoś się to zjadało. Na tej stołówce,
jak to w wojsku. Micha. Do tej michy ta sama zupa, jakaś
nalewka za każdym razem o innym kolorze, ale też za każdym
razem śmierdząca tą samą brudną szmatą. Bez smaku to jakieś
takie było. Ważnym dniem, jak o tej stołówce mówimy, był dzień 10 listopada. Będąc tam w obozie postanowiliśmy,
że skoro jest strajk ogólnopolski – to co my możemy zrobić w
takiej sytuacji jakiej się znajdujemy. Zrobiliśmy protest głodowy.
To jest wielkie
przestępstwo. Nie wolno czegoś takiego robić. Żołnierz nie
ma prawa odmówić jedzenia bo osłabia obronność kraju itd.
Wyglądało to tak. Podchodziliśmy do okienka. Pobieraliśmy
jedzenie. Siadaliśmy przy stoliku. Łyżką się pomerdało w
tej całej zupie, w tej bryi. Po czym się wstawało i odnosiło
pełny talerz do okienka. Manifestacja się z tego zrobiła
– czterysta parę osób. WSW przyjechało, wyciągali nas.
Ustawili nas w szeregu – awantura. Straszyli nas aresztem,
że odmowa rozkazu bo jedzenie w wojsku traktowane jest jak
rozkaz. Odmowa jest osłabieniem obronności kraju. Czterech chłopaków
zabrano ze sobą. Wystąpili do przodu – ja nie jadłem.
Dla nich problem z głowy. Oni wiedzieli, że myśmy wszyscy nie
jedli, ale ukarać się wszystkich nie da. No jak? Zabrali ich
do aresztu. Sprawa wojskowa. Proces sądowy. W okresie stanu
wojennego zaostrzone to wszystko jest. Przynajmniej
teoretycznie, wchodzi w rachubę kara śmierci. Obrona w
zasadzie też była absurdalna. Oni wyszli na podstawie tego, że
jeden miał wrzody na żołądku, że jedzenie nie było
przystosowane. Jednym z głównych argumentów było to, że
ludzie przed pobraniem posiłku nie mieli możliwości umycia rąk.
To jest śmieszne, jak się opowiada po czasie.
Adam
Siatka
– Pojawiły się jakieś przepustki. Przydzielili hurtowo
urlopy. Dostałem pięć dni urlopu. Przed każdym wyjściem
trzeba było pójść na
tą tak zwaną rozmowę, na przesłuchanie po prostu. Jeżeli
powiesz – to pojedziesz. Byłem z jeszcze jednym kolegą.
On wszedł wcześniej do tego pana majora. Ja natomiast czekam
na korytarzu. Słyszę przez drzwi: no to wszystkiego dobrego,
pozdrówcie rodzinę itd. Tego typu odzywki grzecznościowe.
Kolega wyszedł na korytarz i usiadł na ławeczce żeby poczekać.
Major mówi: na co wy tam kapralu czekacie! — na kolegę
— na kolegę się nie doczekacie! Zaczął krzyczeć:
warta pod broń! itd. Chciał mnie od razu nastraszyć. Wszedłem.
Zaczął mnie szantażować. Powiedziałem, że ja na ten temat
nic nie wiem. No to jak nie wiecie, to nie pojedziecie! I skończyło
się to moje marzenie o urlopie. Zabrał mi rozkaz wyjazdu i było
po tzw. zawodach. Upłynął jakiś okres czasu. Stworzyła się
okazja aby wyjechać na ten urlop. Dowódca kompani poszedł na
urlop. Ja napisałem podanie drogą służbową o udzielenie mi
tego urlopu. Puściłem to przez: dowódcę drużyny, dowódcę
plutonu. Jak dostałem rozkaz wyjazdu to już nie poszedłem na
żadną rozmowę tylko przebrałem się w ubranie cywilne i w
tzw. długą w las. W ten sposób przyjechałem do Krakowa. Po
tym urlopie przyszedłem do swojego domku. Koledzy patrzą na
mnie – co ty? Jeszcze nie siedzisz? O rany Boskie! Chłopie,
przebieraj się od razu i zasuwaj do oficera dyżurnego. W
stopniu majora facet. Starszy. On nie wiedział za co mnie ma
ukarać? Ile mi ma dać? Miał widocznie jakieś wytyczne od
swoich przełożonych. W końcu 7 dni aresztu za wprowadzenie w
błąd przełożonych.
Leszek
Jaranowski — Wypuszczono nas generalnie wszystkich na
raz poza paroma ludźmi, którzy próbowali podczas pobytu w
obozie – jak to się mówi po wojskowemu –
samowolnie się oddalać poza teren i otrzymywali kary.
3-4-5 dni aresztu.
Ewa
Szkurłat
(red. reportażu) — czy pan komukolwiek opowiadał o
pobycie w tym specjalnym obozie wojskowym?
Adam
Siatka
— Komu mogłem opowiadać? No komu?
Leszek
Jaranowski — Tego Czerwonego Boru już nie ma.
Zlikwidowali go. Nie ma śladu po tym. W „nowych
czasach” byli chłopcy u Wałęsy więc przy okazji
starali się coś z tym fantem zrobić. Żeby świat się
dowiedział, że były wojskowe obozy specjalne. Wałęsa oczywiście
obiecał. Świat się o tym nie dowiedział. Nic się z tym w
tym kierunku nie działo. Wojsko już nie ma z tym nic wspólnego.
Poligonu tam nie ma. Tych domków też nie ma.
Ewa
Szkurłat
— Czy w zasobach IPN-u są jakieś ślady działalnośści
tych specjalnych obozów wojskowych?
Jarosław
Szarek
— Z tego co się orientuję w tej chwili raczej tych śladów
jest bardzo niewiele. Ponieważ dokumentacja dotycząca tych obozów,
powoływania działaczy „Solidarności” na ćwiczenia
wojskowe była w gestii wojska. Ta dokumentacja znajduje się w
poszczególnych okręgach wojskowych. Wiemy już dzisiaj, że tę
formę represji zaczęto stosować jesienią 1982 roku gdy było
wiadomo, że obozy internowania zostaną zlikwidowane. Stosowano
tę formę represji do lutego 1983 roku. Działaczy
„Solidarności” z Małopolski kierowano do
Czerwonego Boru, ale był obóz również w Chełmnie, przez który
przewinęło się około 300 osób. Wiemy, że taką formą powołania
działaczy „Solidarności” na ćwiczenia wojskowe
objęto około 1500 działaczy.
Leszek
Jaranowski
— Ja myślę, że to jest taki – bardzo niewygodny
temat – zarówno dla dzisiaj rządzących jak i wtedy. W
końcu to wojsko. Wojsko przejęło rolę obozów internowania.
Doszła do nas informacja – będąc tam w obozie –
że jesteśmy Wojskowym Obozem Specjalnym nr 6.
Adam
Siatka
— Na pewno są w strukturach wojskowych jeszcze ludzie, którzy
są za to odpowiedzialni. Za to, że nam stworzyli tam takie
trzymiesięczne piekiełko.
Leszek Jaranowski
Posiadane
materiały dotyczące obozu w Czerwonym Borze jak i innych
Wojskowych Obozów Specjalnych podlegają ciągłemu
opracowywaniu. W miarę postępu prac będę je zamieszczał na stronie. Zapraszam.
wróć
do początku
wróć
do galerii
|