Stalowa Wola –
wspomnienia z
Czerwonego Boru
Najpierw przepychanki w RKU. Bezwzględnie nie respektowano żadnych
dokumentów (np. zaświadczenia lekarskie), które mogłyby odwołać
nakaz wyjazdu do Czerwonego Boru do Wojskowego Obozu Specjalnego
nr VI, oficjalnie na ćwiczenia wojskowe w jednostce JW 3466. W
efekcie w obozie byli inwalidzi, ktoś w gipsie do pasa, ktoś
bez palców u prawej ręki...
Na
początku listopada musieliśmy jechać. Na dworcu w Stalowej
Woli wszystkie światła były wyłączone, żeby nie było widać
tych, którzy nas odprowadzali, albo żeby nie było wiadomo ilu
nas jedzie. W nocy przesiadka w Warszawie i rano dotarliśmy do
Zambrowa. Część samochodami pojechała do Czerwonego Boru, część
odmówiła jazdy samochodami i dotarła wieczorem. Ci
zakwaterowani zostali dopiero następnego dnia – noc
przespali jeszcze w cywilnych ciuchach.
Obóz składał się z drewnianych baraków (stare
wagony). Na skraju był pawilon z umywalkami, prysznicami i
ubikacjami. W baraku spało 16 osób. Była też koza –
piecyk żelazny, który ogrzewał nas nocą. W dzień, kiedy
chorzy zostawali w barakach, ścigali nas za palenie w piecyku.
Kiedyś jeden z poruczników (dowódca plutonu) zalał rozgrzany
piecyk wodą, aż pękła blacha. Chłopcy straszyli go potem,
że doniosą, że zniszczył mienie wojskowe.
Większość tej naszej kadry bała się wszystkiego.
Zresztą na początku powiedziano im, że to przyjeżdżają
„niebieskie ptaki” z pod budki z piwem. Dopiero gdy
na pierwszym apelu kilka osób zaprotestowało, kiedy mjr Braja
zaczął wymyślać nam od obiboków, zorientowali się, że to
nie tak. I dopiero wtedy dowiedzieli się, że to SB zesłało
działaczy Solidarności, żeby spacyfikować podziemną działalność.
Obóz dookoła był obstawiony. Przejść na wszystkich
ścieżkach pilnowali żołnierze ze służby czynnej.
W sumie w obozie było nas ok. 450 osób:
4 kompanie po 4 plutony.
Były
osoby bez przysięgi wojskowej, byli ludzie po przysiędze bez
stopni wojskowych i podoficerowie. W trakcie zorganizowali nawet
przysięgę. Ponieważ bali się, że nikt nie zechce składać
przysięgi całą „uroczystość” filmowano.
Zaczęło się od strzyżenia. Pierwsza grupę ogolono na
łyso. Wyszliśmy wtedy wszyscy na drogę i zaczęli śpiewać
piosenki antyjaruzelskie. Dowództwo dziwnie zmiękło i
obiecali dalsze strzyżenie nożyczkami. Tak się też stało.
Jednak ostrzyżone zostały wszystkie głowy oraz zgolono
wszystkie brody (nawet jeśli w książeczce wojskowej było zdjęcie
z brodą). To taki pierwszy akcent demonstracji pod hasłem:
„kto tu rządzi”. Zresztą, zwłaszcza początkowo,
regularnie demonstrowali siłę. Przeganiano nas (część z
chorymi nogami w tenisówkach) przez śnieg do garnizonu i
regularnie próbowano straszyć konsekwencjami „za
wszystko”. Przykładowo nasza prośba o zgodę na
uczestnictwo w niedzielnej Mszy Św. skończyła się groźbami
i spisaniem zgłaszającego tę inicjatywę.
W trakcie pobytu dwa główne zajęcia to musztra i
budowanie drogi do nikąd. Drogę budowaliśmy z piasku, na podłożu
z piasku. Miała być żwirowa, ale nie dowieźli żwiru, tylko
piasek.
Na musztrę gonili każdego, kto się rusza. Część w
wojskowych butach, a część ze względu na zwolnienia
lekarskie w związku z uszkodzeniami stóp, maszerowała po śniegu
w tenisówkach. Chodzenie do lekarza i staranie się o
zwolnienia to była też jedna z naszych form protestu.
Oprócz tego próbowali nas „prostować”
politycznie. Kpt. Górski (przynajmniej takie nazwisko tam podał),
oficer polityczny, organizował nam pogadanki. Początkowo
ustaliliśmy, że w ogóle się nie odzywamy. Po pewnym czasie
zdecydowaliśmy się z nim dyskutować. Efekt był taki, że
szybko tracił rezon i błyskawicznie kończył zajęcia.
Zganiali nas też na Dzienniki Telewizyjne. Wchodziło się
drzwiami, wychodziło oknami – byle zapisali nam obecność.
Wiele było jednorazowych inicjatyw, co świadczy o tym
„jakie to były ćwiczenia wojskowe”. Tylko raz,
jednemu plutonowi zrobiono strzelanie. Podawali pojedynczym
osobom jeden nabój i dopiero po wystrzeleniu tego pierwszego
– dawali drugi.
Jeden
pluton uczyli stawiać miny, a dokładniej atrapy min. Dowódca
mówił o nich dziwnie z rosyjska „siurpryznaja
mina”. Chłopcy zakopali mu dwie z nich i nie mógł się
rozliczyć z magazynem. Najpierw straszył, nie puścił ich na
kolację, a w końcu zaczął prosić, że będzie miał kłopoty.
Dali mu.
Próbowali tez zrobić z nas saperów. Raz podkładaliśmy
ładunki. Duża część ładunków nie odpaliła, bo kiedy
trzeba było je odpalać, już dawno ich tam nie było. Potem
przydały się gdzie indziej.
To może brzmi trochę rozrywkowo, ale tak naprawdę nie
było tak wesoło. Wieczne rewizje, „kipisze” w
barakach. Potrafili nas wyprowadzić na padający deszcz ze śniegiem
i kazali rozbierać się do naga. Brali po 5 osób i przetrząsali
im wszystkie rzeczy. Potem dopiero pozwolili się ubrać.
Zdarzało się, że wyciągali pistolety z kabury i
grozili. Raz na zbiórce, kiedy jakiś porucznik wyciągną
pistolet, jeden z nas (zwolniony potem wcześniej do domu ze
względów psychiatrycznych) wyrwał mu ten pistolet i chciał
go pobić. Nie doszło do tego, ale za zwymyślanie porucznika
kilka osób zostało ukaranych. Komuś przy tej okazji cofnięto
przepustkę, którą dostał na wyjazd na Święta.
Na początku nie było możliwości ani otrzymania
przepustek, ani odwiedzin. Potem kilka osób dostało
przepustki. Oczywiście przed wyjazdem musieli zaliczyć wizytę
u politycznego, który jasno i wyraźnie dawał do zrozumienia,
że za tę łaskę, powinni podjąć współpracę.
Po śmierci Breżniewa nasilili represje, bo nie chcieliśmy
czcić komunistycznego dowódcy, ale to tylko krótkotrwałe groźby.
Zelżyło
dopiero po Nowym Roku.
Na każdym kroku starali się nas dyscyplinować i
represjonować. Oczywiście też nie pozostawaliśmy dłużni.
Kiedy kazali nam spiewać, jak prowadzili nas na posiłki, to śpiewaliśmy
Rotę, albo innym razem piosenki „antyjaruzelskie”.
Oczywiście wydali rozkaz, że można tylko śpiewać
piosenki ze śpiewnika. No to śpiewaliśmy „my ze
spalonych wsi, my z głodujących miast” – to było
w śpiewniku. Też wściekali się, gdy akcentowaliśmy
„dziś zemsty nadszedł czas”.
Staraliśmy się jak najczęściej pisać do GUK-u. Bali
się tego jak ognia. Nie puszczali tych skarg poza obóz i
starali się wszystko pozałatwiać, byle nie wyszło to na zewnątrz.
A swoją droga, za co mogli, to ścigali. Andrzej
„zorganizował” radio na niedziele i potajemnie słuchaliśmy
w baraku Mszy św. Jakoś się dowiedzieli. Od razu próbowali
wyłapać, co, kto, jak...
Chwilami życie toczyło się spokojnie. Graliśmy w brydża.
Czasem ktoś się załapał na nocną pracę w kuchni –
następnego dnia był zwolniony ze służby. Ktoś wspomina, że
Andrzej i Jerzy przygotowywali w dzień kanapki, jako posiłek
regeneracyjny (bo potrafili). Potajemnie robiliśmy z dwuzłotówek
krzyżyki z orłem w koronie, kartki z Czerwonego Boru, stemple
z linoleum i inne pamiątki, które oczywiście podczas „kipiszów”
starali się nam odebrać.
Kiedyś wzięli śp. Waldka Dziurę do aresztu, do
garnizonu. W nocy zamknął swoich strażników i uciekł do nas
do obozu. Za jakiś czas przyszli z gotową do strzału bronią,
żeby go zabrać. Wzięli go, ale ostatecznie rozeszło się po
kościach. Może nie całkiem, bo puścili go z Czerwonego
Boru 2 tygodnie później niż nas wszystkich, ale nie było
jakichś poważniejszych represji.
Nie z wszystkim było tak gładko. W rocznicę 11
listopada w Polsce zapowiedziany był strajk. Wiadomo, że nie
można było zastrajkować w wojskowym obozie. Postanowiliśmy
na znak solidarności ze strajkującymi, nie zjeść tego dnia
obiadu. Prowadzili nas do stołówki. Na miejscu braliśmy
obiad, siadali do stolika, wstawali i odnosili nieruszone
jedzenie do okienka. Zorientowali się, co się dzieje. Zrobili
śledztwo, ale większość przesłuchiwanych puścili wolno.
Ludzie mówili, że nie smakowało im jedzenie. Zatrzymano
cztery osoby (Zdzichu Bełczowski, Jerzy Las, Maciek Belina i
Ryszard Kuczer) – wychwycili tych, którzy w ogóle
nie podeszli do stolika. Zostali aresztowani i wywiezieni.
Skutych po dwóch prowadzili ich do wojskowej prokuratury w Białymstoku.
Mieli proces przed sądem wojskowym, pod zarzutem „że nie
wykonali obowiązku wynikającego ze służby wojskowej odmawiając
przyjęcia posiłku”. Bronił ich Olszewski, Siła-Nowicki.
Zostali uniewinnieni. Po powrocie do obozu zwrócili się o
urlop regeneracyjny. Lekarz w garnizonie zaopiniował ich
prośbę pozytywnie. Mjr Braja podarł papiery, a następnego
dnia tego lekarza w garnizonie już nie było.
Spędziliśmy w obozie Święta Bożego Narodzenia. Już
wieczorem wyszliśmy przed baraki śpiewając kolędy. Zgonili
nas, grożąc represjami. Dostaliśmy na Wigilię do baraków
jakieś rybki, serki topione z darów i susz do picia. W tamtym
roku w pobliskiej wsi Wygoda, nie było Pasterki. Zakazali.
Obawiali się, że pójdziemy na Pasterkę do wsi. Ostatecznie słuchaliśmy
Pasterki przez radio w świetlicy. Jeden z poruczników, w
czasie podniesienia, zaglądał przez okno, ale nie interweniował.
Potem powiedział tylko, żeby to było ostatni raz.
Po Pasterce znowu śpiewaliśmy przed barakami Legiony,
Modlitwę AK i inne tego typu piosenki. Oczywiście zgonili nas
strasząc represjami i bronią.
W noc sylwestrową zdarzył się zabawny incydent. Ktoś
powiesił w świetlicy nadmuchaną prezerwatywę z
namalowaną podobizną Jaruzelskiego. Oczywiście w Nowy Rok było
śledztwo, straszenie itd.
W końcu wszystko dobiegło końca. Na początku nie wiadomo było
jak długo będą nas tam trzymać. Dopiero pod koniec było
jasne, że nie dłużej niż trzy miesiące.
Przed wyjazdem przetrząsnęli nam bagaże. odwieźli nas
autokarami do Zambrowa. Z Zambrowa pociągami do Warszawy i do
domu. Część później, bo wróciła do Czerwonego Boru, żeby
wykopać pochowane rzeczy (zapalniki i pamiątki). Potem jakimiś
ciężarówkami dotarli do pociągu.
Czerwony Bór jakoś nigdy nie mógł się przebić do ogólnospołecznej
świadomości. Pod pretekstem, że to sprawy wojskowe, nie
pozwalano ujrzeć mu światła dziennego. Na wszelki wypadek
baraki rozebrano i teren zaorano, żeby nie pozostał żaden ślad,
który w akcjach pacyfikacji podziemia Solidarności sytuowałby
wojsko w równym szeregu z SB.
Opracował:
Jerzy Kopeczek
Wspominali:
Andrzej Barwiński, Zdzisław
Bełczowski,
Zbigniew
Gilarowski, Jerzy Hławaczek, Jerzy
Kopeczek, Józef
Kuraś.
Posiadane
materiały dotyczące obozu w Czerwonym Borze jak i innych
Wojskowych Obozów Specjalnych podlegają ciągłemu
opracowywaniu. W miarę postępu prac będę je zamieszczał na
tej stronie. Zapraszam więc do odwiedzania tej strony.
Leszek
Jaranowski
wróć
do początku
wróć
do galerii
|